Kategorie
Archiwalne

Kocia psychologia

Kiedy pierwszy raz pojechałam z Mrówką do weta nieco ponad tydzień temu, przy próbie zmierzenia jej temperatury zostałam podrapana.

Kiedy pojechałam drugi raz, w sobotę, podczas badania jej przez weta miałam założone rękawice ochronne. Mrówka w pewnym momencie wtuliła się we mnie, wyraźnie nieszczęśliwa z powodu wstępnego przerobienia na żyrandol.

W niedzielę przy zastrzykach nie próbowała się wyrywać.

Wczoraj i dzisiaj, badana, kłuta i macana w okolicy nacięcia na policzku, siedziała w dolnej części rozkładanego transporterka zupełnie spokojnie. Nie próbowała uciec ani drapać. Owszem, miauczała, ale kto by nie protestował przeciw dość przedmiotowemu traktowaniu.

Dla mnie jest to fascynujące. Wizyty u weta nie należą do przyjemnych. Tyłek ma pokłuty. Dzisiaj miała wtykaną w nacięcie końcówkę strzykawki z maścią. Zdecydowanie mogła bardziej protestować.

Najważniejsze jest to, że się na mnie nie obraziła – nieżyjący już kot moich rodziców potrafił siadać do nas tyłem i udawać, że nie istniejemy. Mrówka każdą noc spędza przy mnie (dzisiaj w nocy mlaskała, co bardzo ułatwiało mi sen), nie ucieka.

Na długo przed jej obecną chorobą było wiadomo, że to inteligentny kot. Ma silny charakter, nie daje sobie w kaszę dmuchać. Niegdyś osiedlowa włóczęga, od ludzi zaznała zarówno dużo złego, jak i dobrego. Kilka lat temu wpadła do smoły albo została do niej wrzucona. Inni ludzie uratowali jej życie, dali tymczasowy dom, z którego odebrała ją moja siostra – jej nowa opiekunka.

Tak sobie myślę, że kota rozumie, że to, co robimy, jest dla jej własnego dobra i dlatego pozwala nam na to.

Biorąc pod uwagę znacznie mniej poddańcze podejście do opiekunów przez kota niż przez psa, takie zachowanie – chociaż nie widać w nim dozgonnej wdzięczności, tylko zrozumienie – jest dla mnie tym bardziej znaczące i doceniane.

Kategorie
Archiwalne

Sprawy przybrały krwawy obrót

A dokładniej krwisto-ropny.

Nieświadoma zagrożenia oddałam Mrówkę w ręce jej byłej opiekunki – mojej siostry. Znaczy siostra miała dzisiaj zabrać kotę do weta na, jak mi się wydawało, kolejną porcję zastrzyków.

Byłam już w pracy, kiedy siostra zadzwoniła z pytaniem, czy Mrówka coś jadła rano, bo chcą podać jej narkozę. Trochę mi szczęka opadła. Niestety nie znałam odpowiedzi na pytanie, bo miska z jedzeniem cały czas stoi na podłodze, łatwo dostępna.

Ogólnie z oględzin koty pod „głupim Jasiem” wyszła diagnoza – ropień policzka, który uciskał kanaliki łzowe, dlatego Mrówka łzawiła. Ropień dodatkowo podrażniał po sąsiedzku oko, stąd też sobotnio-niedzielne rewolucje. Ropień został nacięty, kota (niestety po śniadaniu – więc wymiotująca) odwieziona do domu.

Kiedy wieczorem wróciłam z pracy, zastałam brudną podłogę i Kisiela, który bardziej niż zwykle chciał się wyrwać na wolność. Mrówka jeszcze powoli, często siadając i filozofując w ciszy, kręciła się po mieszkaniu. Oko wyglądało już prawie normalnie – nacięcie ropnia rzeczywiście pomogło. Jedną z pierwszych czynności było moje zwilżenie szmatki i wytarcie jej brudnego futra. Potem właściwie nie wiedziałam, za co się zabrać: pranie zabrudzonej narzuty na łóżko, skarpetek (skończyły mi się), odkurzanie mieszkania, mycie kuwety (chwała rękawiczkom nitrylowym, pozostawionym po pracy w pogotowiu stomatologicznym) czy podłogi? W końcu jakoś udało mi się wszystko ogarnąć.

Ogólnie nie wiadomo, skąd się ten ropień wziął. Nie zauważyłam wcześniej żadnego zadrapania policzka ani nic w tym rodzaju, weci podczas oględzin gęby koty też nie znaleźli nic, co mogło być przyczyną takiego stanu zapalnego.

I nie, nie mam nic przeciwko decyzji wetów i siostrzanej zgody na ten zabieg, skoro Mrówie zdecydowanie pomogło. Moje zaskoczenie wzięło się stąd, że wcześniej w ogóle o takiej możliwości nie wspomniano.

A teraz Kisielowi się nudzi i biega po meblach. Ponieważ jest pierdołą, nieudane lądowanie na parapecie okna w graciarni przypłacił nieomalże lądowaniem na moim kompie.

Kategorie
Archiwalne

Pani kota jest chora

Całą poprzednią niedzielę (13 stycznia) Mrówka przespała. Siedziałam cały dzień w domu, nie zauważyłam, żeby coś zjadła. W dodatku zaczęło jej lekko łzawić prawe oko.

Do weterynarza wybrałam się dopiero w środę, kiedy już Mrówka czuła się lepiej. Oko dalej nieco łzawiło, ale jadła i gadała po staremu – ogólnie szło ku lepszemu. Dostała krople antybiotykowe do oczu, Biostyminę, tabletkę na odrobaczenie i Rutinoscorbin. Z tego wszystkiego tylko ostatniego nie udało się zaaplikować. Chyba sama zjem.

W piątek wieczorem zauważyłam, że z tym łzawiącym okiem dzieje się coś niedobrego – zaczęło puchnąć. W sobotę rano obrzęk był już tak duży, że zaczekałam na dotarcie MM i razem pojechaliśmy do weta.

Dostała inne krople i kołnierz ochronny, bo podejrzewano, że podrażniła sobie oko łapą. Dokupiłam obróżkę (czarną w kwiatki i z dzwonkiem, innej, mniej obciachowej, nie było). W domu zamieniliśmy biedną kotę w żyrandol.

Początkowo była kompletnie skołowana. Zahaczała kołnierzem o meble, próbowała wyjść tyłem z tego ustrojstwa. Dzwonek był dodatkowo pognębiający. Ogólnie początkowo nie mogliśmy przestać się z niej śmiać (okrutnicy). Do wieczora Mrówka pogodziła się z losem i poruszała się już nieco sprawniej, ja zaś odcięłam dzwonek od obróżki.

W niedzielę całe prawe oko zaszło jej dodatkowo opuchniętą trzecią powieką. Kiedy po południu próbowałam pojechać znowu do weta, okazało się, że w samochodzie siadło mi sprzęgło. W stanie rozpaczy zadzwoniłam na pierwszą linię obrony, czyli do rodziców. Przyjechała mama i zawiozła mnie i Mrówkę do weta. Tam kota została potraktowana trzema zastrzykami w tyłek. Wizyty, niestety, trzeba powtarzać.

Dzisiaj rano jednak oko było zupełnie odsłonięte, więc moja czarna rozpacz nieco zszarzała ;).

Z powodu choroby kota i awarii samochodu zmienił mi się plan dnia – musiałam odwołać wszystkich trzech pacjentów z prywatnej popołudniówki i ostatniego pacjenta z porannej zmiany na NFZ, bo z wiochy, gdzie pracuję, ciężko jest się wydostać komunikacją miejską. Na pociągi i autobusy będę skazana przynajmniej do czwartku. Jutro kotę do lekarza zawiezie była właścicielka Mrówki (moja siostra), zastanawiam się jeszcze, jak urządzić środę i czwartek. W środę po południu będzie holowanie auta do warsztatu (ale między pracą i tą operacją powinno mi się udać pojechać do weta), w czwartek rano – mam nadzieję – odbiór. Ogólnie praca przeszkadza w ratowaniu zwierza.

Dzisiaj zaczynam zajęcia w studium medycznym. Będzie beznadziejnie, ale może później uda się z tego zrobić coś sensownego.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Tak w ogóle

To mam jeszcze jednego kota, ale z nim się słabiej dyskutuje.

Mrówka i Kisiel

Jest rudo-biały i ma na imię Kisiel (nie ja wymyślałam tym kotom imiona).

Do tarmoszenia też jest nieco gorszy, bo to jakieś siedem kilo dobrze karmionego kota. Mrówka jest bardziej poręczna. 😉

Zdjęcie znowu sprzed kilku lat, niemoje. Widok z okna też nieaktualny.

Idę spać…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Na życzenie

Mrówka. Zdjęcie zrobione kilka lat temu, nie przeze mnie.

😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Śniadaniowy dialog

Dziś rano otworzyłam szafki kuchenne, próbując zdecydować, co zjeść na śniadanie. Miałam zamiar zrobić sobie kanapki, ale poczułam, że może jednak mam ochotę na coś innego. Niezdecydowana zwróciłam się do małego, czarnego kota siedzącego na podłodze za mną.

Ja: Mrówka, powiedz mi, co ja mam zjeść na śniadanie.
Mrówka: Miau.
Ja: Płatki?
Mrówka: Miau.
Ja: Czy kanapki?
Mrówka: [cisza]
Ja: Czyli płatki. A nie, może jednak kanapki.
Mrówka: Miau.

Podobno to normalne, że niezdecydowane osoby ostatecznie robią odwrotnie w stosunku do tego, co im radzą inni. A może Mrówa zaprzeczyła przy płatkach? Nie wiadomo. Tak czy siak można sobie z nią pogadać. Bądź co bądź, pomogła mi wybrać ;).

Spóźniony Mikołaj przyniósł mi wagę kuchenną. Zaopatrzyłam się jeszcze w stolnicę i jutrzejsza sobota wolna od wszelkich wypadów i gości być może zostanie poświęcona na eksperymenty ciasteczkowo-pierogowe (poza prasowaniem, odkurzaniem i siedzeniem przy kompie, ofkors).

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Wycinanki – rozwinięcie

Wczoraj ściągnęłam duży plaster, który pokrywał szwy po wycinankach. Spodziewałam się trzycentymetrowej dziary, tymczasem całość ma… centymetr długości. Nie, że to źle, wręcz przeciwnie. Mam tylko nadzieję, że dwa „stripy” (małe, wąskie plasterki zbliżające brzegi rany) wytrzymają do piątku. I tak mam problem z braniem prysznica…

Dzisiaj wąsate, miauczące dziady nie obudziły mnie w nocy. W zamian poszłam późno spać i wcześnie wstałam, więc wyszło na to samo. Znowu obudziłam się z nimi w łóżku.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Koci przełom

Mieszkanie wynajęłam z dwoma kotami w pakiecie. Zamieniłam szarego, głuchego, mimo to hałaśliwego Syberyjczyka i łaciatą (białą w czarne łaty), wredną zołzę na dużego, biało-rudego kocura i czarną, drobną, gadatliwą koteczkę. Kocur jest głupiutki i tchórzliwy, kotka po kociemu inteligentna i towarzyska. Kocur najpierw chował się na szafach, potem przede mną uciekał, kotka… nie miała nic przeciwko mnie. Spały nie wiem, gdzie, na pewno nie ze mną.

Poprzedniej nocy kotka (Mrówka) po przewróceniu czegoś w sąsiednim pokoju przyszła do mnie do łóżka się pocieszyć. Tej nocy oba stwory obudziły mnie koło czwartej swoją bitwą, którą przerwały po moich głośnych sykach, po czym pocieszenia wymagał kocur (Kisiel). Potem miałam, oczywiście, problemy z zaśnięciem, ale jakoś się udało i obudziłam się znowu 2 minuty przed budzikiem.

Oba koty leżały ze mną w łóżku.

Osobiście uważam to za przełom :). Z tej okazji może im kupię dzisiaj jakiś smakołyk 😉 (i tak mają ze mną dobrze, bo nie dostają Whiskasa, tylko karmę wartościową odżywczo)

Tak poza tym, muszę się przyzwyczaić do większego hałasu w nocy. Kilkadziesiąt metrów od moich okien przebiega ruchliwa, krajowa droga, więc coś szumi praktycznie cały czas. Zegar w kuchni (a raczej aneksie) hałasuje. Koty się tłuką. W domu miałam tylko chrapanie Rodziciela za ścianą.

Zbieram siły i odwagę na kupienie łóżka (na razie śpię na wersalce w „salonie”) – chyba zamówię transport, bo wczoraj szafkę pod telewizor (tak, wiem, zakupy! :P) udało mi się przewieźć tylko po rozłożeniu kanapy w autku. Kartony z łóżkiem raczej się w nim nie zmieszczą. No i materac, który też będzie mnie sporo kosztował. Potem czeka mnie zbieranie jakichś 10 tys. zł na kuchnię. Wolałabym nie kupować na kredyt. Nie muszę mieć wszystkiego „na wypasie”: zlew, kuchenka, lodówka, mikrofalówka, kilka szafek. I powolutku do przodu. Na razie wszystko mam. Potem to wszystko wywędruje do Rodzeństwa.

Start w dorosłość.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Strażnicy grawitacji

Jeden z moich (tak jakby) kotów ma zwyczaj zrzucania rzeczy z półek. Ponieważ jest głuchy, nie słyszy huku. Słyszą za to właściciele i okazują odpowiednie zainteresowanie. Przyzwyczaił swoich poprzednich opiekunów, że jak coś zrzuci, to dostanie jeść.

Potrafił ich budzić w ten sposób w środku nocy.

U nas coś takiego nie działa. Wszystkie rzeczy tłukące się zostały schowane, więc jedynym przedmiotem, który może zrzucać, jest… miska na jedzenie. Stoi na szafce w korytarzu (żeby psy nie wyjadły karmy). Dźwięk metalowej miski lądującej na kaflach jest wyraźnym znakiem, że Dyziek jest głodny.

Napisałam o tym na Facebooku. Po chwili odezwał się mój znajomy, zwariowany (pozytywnie) kociarz, który walką o życie i zdrowie niepełnosprawnego sierściucha zarobił u mnie wielkiego plusa (nie znałam go z tej strony wcześniej). Napisał coś bardzo słusznego:

„Koty to strażnicy grawitacji. Często muszą sprawdzać, czy działa.”

No więc, Dyziaczku, nie ma żebrania. Od teraz będzie to po prostu testowanie grawitacji.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Przyznaję się

Jestem kociarą.

Chodzę z podrapaną, wcześniej podrażnioną alergią prawą ręką, mój wieczny katar prawdopodobnie wiąże się z uczuleniem na sierść, ale koło kotka nie potrafię przejść obojętnie. Muszę zagadać, pogłaskać, wziąć na ręce i poddusić ;). Przyznałam, że w wymarzonym mieszkaniu będę mieć kota. Ale nie musi być rasowy. Pewnie będę swojej sztuki szukać na kocim forum dyskusyjnym. Już widzę swoje przyszłe ogłoszenie: „Poszukiwany łagodny, samodzielny, przytulasty kocurek w wieku do 5 lat. Nie musi być kompletny. I tak nie będzie wychodzić z mieszkania”.

Psy akceptuję (muszę, skoro w domu oprócz mnie, rodziców i dwóch kotów żyją jeszcze dwa psy), ale mam skłonność do denerwowania się na nie. Poza tym bywają kłopotliwe. Kota się zostawi na weekend z czystą kuwetą, miskami z wodą i jedzeniem i nic mu nie będzie, a psy po czymś takim będą ledwo zipać, zaś cały dom będzie się nadawać do remontu.

Skąd te wyznania? Znowu przez skojarzenia. Podczas pracy dorywczej robię mały powrót do muzyki uwielbianej kiedyś. Po licealnym szale na elektronikę (m.in Aya RL, ale późniejsze albumy, jak „Change in form”) przyszedł czas na podstawówkowy szał na… Ich Troje.

A na płycie „Intro” taka kocia piosenka.

Przyznaję, to NIE jest dzieło wysokich lotów 😉

Dalej na playliście mam Madonnę „Confessions on a dancefloor” i Queen „Innuendo”, zaś całość zamykają 4 krążki Archive, dla równowagi. 😉