Kategorie
Archiwalne Osobiste

Jeszcze tyle czasu…

… do spełnienia tego marzenia, że aż mi z tym źle.

Rok? Dwa? Trzy?

Czemu aż tyle?

Ludzie pytają „a co, źle ci?”, „z kim będziesz tam mieszkać?”.

Tak, czasem mi źle, choć nie muszę spłacać kredytów (poza rodzicielskim na samochód), płacić rachunków i wykańczać pokoi.

Sama będę mieszkać. Sorry, z kotem. Mamy XXI wiek.

Mam chyba za dużo czasu na myślenie…

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

O wszystkim po trochu

Taki znak życia.

1. W gabinecie tego nie powiem (a może powinnam), więc napiszę tu:
Jeśli ktoś jest zdrowy. Nie ma jakiejś wady genetycznej. Odżywia się normalnie.
W tej sytuacji ZĘBY SIĘ SAME NIE PSUJĄ.
Do rozwoju próchnicy są potrzebne cztery rzeczy: podatne zęby (ofkors, próchnica w bezzębnej jamie ustnej się nie rozwija), czas (zalegania płytki nazębnej), bakterie (zbadano, że u jałowych szczurów próchnica nie powstaje) i substrat (węglowodany). Bez któregokolwiek z tych czynników próchnicy nie będzie.
W przypadku zaniedbań higienicznych bakterie z jamy ustnej (których się nie wyeliminuje) mają dużo czasu na wykorzystanie węglowodanów z jedzenia (przy czym podobnoż bardziej próchnicotwórczy jest biały chleb i chipsy, niż czekolada, która się szybciej wypłukuje) na produkcję kwasów rozpuszczających zęby (w uproszczeniu).
Może powinnam wykładać brutalną prawdę? „Pani doktor, od czego te zęby się tak psują?”

OD, KUŹWA, ICH NIEMYCIA!!!
I niechodzenia do dentysty.

2. Dzisiaj nieco przedłużony dzień w pracy zakończył się triumfem chirurgicznym. Przyszedł pacjent z bólem, ząb do usunięcia. Pan duży (więc ząbek potencjalnie kłopotliwy), ząb dość zniszczony, byłam sama (plus asysta, ale ona mi w razie problemów nie pomoże). Serce nadal mam miętkie, żal mi było obolałego chłopaka odesłać, z drugiej strony po łebku krążyła mi myśl, że sobie nie poradzę. No dobra, próbujemy. Znieczuliłam, odwarstwiłam ozębną nakładaczem, wtłaczam kleszcze, zaciskam, zaczynam wyważać – kurna, kruszy się, zaraz się złamie i nie będzie jak złapać, trzeba będzie odesłać do chirurga – wyważam w drugą stronę – rusza się, może coś z tego będzie – kilka ruchów na boki i ząbek wylazł.
Czasami się udaje ;).

3. Środowy wypad do Gda zakończył się herbatą (miała być kawa), naleśnikami (przez które nie było kawy, bo mi nie pasowały) i zakupami z koleżanką ze studiów (wyszłyśmy z C&A ze sweterkami, ja dodatkowo upolowałam prezent dla rodzeństwa, zostały jeszcze 2 drobiazgi dla rodziców). Byłam w domu po 19. Kolejne fajne popołudnie.

4. Wczoraj natomiast zyskałam argument za kupnem sobie nowego laptopa na raty. Dzięki temu może łatwiej dostanę kredyt na mieszkanie! Po Świętach zacznę się intensywnie rozglądać :> ;).

EDIT:

5. Wniosek po przyjęciu pewnego pacjenta w dniu wczorajszym: jeśli kiedyś przyjdzie mi do głowy robić speckę z dziecięcej, niech mnie ktoś zastrzeli. Ortodontą być mogę (niegdyś wymyślony możliwy kierunek dokształcania się: w ramach zemsty na świecie za 10 lat noszenia aparatów 😉 ), bo najgorsze, co robi ortodonta, to wyciski, które są nieprzyjemne, ale nie bolą.

6. Przy okazji specjalizacji i wspomnianego biegania po Gdańsku z koleżanką, zgodnie doszłyśmy do wniosku, że likwidowanie LDEPu to zbrodnia wobec osób, które planują robić specjalizację.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Zupełnie normalnie

„Zaczęłam go chwalić, żeby wiedział, że jest kochany” – ja w rozmowie ze starszymi wiekiem rodzicami koleżanki podczas wspólnej jazdy do miasta (we dwie jechałyśmy na kawę, rodzice koleżanki skorzystali z transportu, bo chcieli zrobić zakupy). Przy okazji pogładziłam kierownicę przedmiotu wypowiedzi.

Tak, mówiłam o swoim samochodzie.

Dobrze, że moja matula szkoli się na socjoterapeutę. Może za 2 lata będzie w stanie mi pomóc ;).

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Kawkujemy

Jedna koleżanka zagroziła, że musimy oblać moje dyplomatorium. Ponieważ obie jesteśmy przeraźliwe wręcz alkoholiczki-imprezowiczki, zasuwamy jutro koło 12 na kawkę ;).

Z drugą koleżanką kawka będzie we wtorek – znowu jadę do Izby oddać papier do LDEPu i zapytać się o staż cząstkowy (protetykę i ortodoncję w gruncie rzeczy powinnam zrobić gdzieś indziej), potem sobie pokawkujemy. Dostanę film ze wspomnianego dyplomatorium i też będzie fajnie. 🙂

Ogólnie kawoszem nie jestem, ale piję kawki niestandardowo przygotowane (znaczy w udziwnieniach poniżej ogromnej ilości mleka nie schodzę 😉 ) dla smaku. Na pobudzenie stosuję czarną herbatę, podczas sesji dyplomowej chłonęłam napoje energetyzujące. Kawa na mnie w ogóle w ten sposób nie działa.

Dzisiaj rano w pracy znowu robiłam za pogotowie bólowe, ale chętnych było mało. Mój pacjent, który od tygodnia łazi z wkładką wybielającą w zębie ponownie się nie stawił na kontrolę. Muszę go chyba postraszyć powikłaniami, żeby przychodził, kiedy należy, a nie wciskał mi się między pacjentów, jak mam roboty po pachy.

Dobry kolega Robson ( :* ) dostarczył nowy pilniczek do wystroju bloga. Mam jeszcze taki z akcentem świątecznym, pojawi się za jakieś 2 tygodnie ;). Teraz przynajmniej widać, że to K-file! 🙂

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Angielski jest fajny

Na Facebooku można się powymieniać chmurkami z osobami, których kompletnie się nie zna i by się ich nie poznało w innych okolicznościach. Przez chwilę miałam wśród znajomych dwie Litwinki, jedną Bułgarkę, jedną Chorwatkę, nadal mam Amerykankę mieszkającą w Niemczech.

Gdzie indziej można różne ciekawe rzeczy poczytać. Na różne tematy. Jeśli ilość materiałów po polsku nie jest zadowalająca, warto sięgnąć po te po angielsku. A wtedy niech rozwija się szajba.

Ostatnio spędziłam 3 popołudnia nad czytadłem, napisanym profesjonalnie, na podstawie serialu „24 godziny”. Po angielsku. Rozrywka była przednia. Matula, przy której zazwyczaj głupio mi jest spędzać całe dnie przed ekranem kompa (na studiach miałam przez to problemy), pochwaliła. „Uczysz się języka metodą naturalną”. Znaczy taką, jaką uczą się języka małe dzieci. To prawda. Lata czytania takich książek, fanfictions (amatorskich opowiadań na podstawie książek, seriali, komiksów, sztuk teatralnych itp.) wyrobiły u mnie pewną swobodę w używaniu angielskiego. Nagle nie mam większych problemów z dobieraniem czasu do zdania. Mam pewien zasób słownictwa potocznego. W takim czytaniu nie chodzi o to, żeby sobie w myślach tłumaczyć słowo po słowie. Znacznie lżejszą metodą jest chłonięcie kontekstu, a sprawdzanie w słowniku tylko pojedynczych, kluczowych słów. Nie piszę, że byłabym w stanie prawidłowo i ładnie przetłumaczyć na polski te wszystkie czytadła, które zaliczyłam. Ale wiem, o co w nich chodziło i dobrze się bawiłam podczas lektury.

Ktoś powie: łatwo Ci mówić. Może i owszem. Uprawiam proceder „zaliczania czytadeł” od liceum. Angielskim zaczęłam się pasjonować już w gimnazjum. W liceum byłam w grupie zaawansowanej (do której przydzielano na podstawie wyniku testu zdawanego po dostaniu się do danej szkoły), edukację akademicką z języka angielskiego skończyłam zwolnieniem z egzaminu ustnego i 5 w indeksie.

Dzisiaj w rozmowie z mamą rzekłam mądre, oczywiste zdanie, z którym rodzicielka, od lat „walcząca” z językiem niemieckim, zdecydowanie się zgodziła.

„Nie wolno się zmuszać.”

Trzeba sobie znaleźć coś, co jest związane z zainteresowaniami i studiować ten temat w ćwiczonym języku. I chcieć rozwijać swoją znajomość języka. Oba te czynniki są bardzo ważnym krokiem w stronę sukcesu :).

PS.: Jak to jest, że ilekroć gdzieś piszę, że nie mam o czym pisać, przychodzi mi wena na notkę?

Kategorie
Osobiste

Debiut cukierniczy

Moje umiejętności w kuchni pozwalają mi na utrzymanie się przy życiu. Nic ponad podstawy (w tym obiadowe) nie robię, głównie dlatego, że w kuchni rządzi moja rodzicielka. No i mi się nie chce. No i nie mam motywacji. Matula od wielu lat grozi, że zrobi mi intensywny kurs gotowania, ale nic z tego nie wychodzi.

I w sumie nie przeszkadza mi to.

Eksperymenty wolę przeprowadzać w samotności, a rzadko kiedy się zdarza, że mi się zachce i w dodatku mamy nie ma w domu. Podejrzewam, że moje umiejętności rozrosną się przy okazji dorwania się do WŁASNEJ kuchni, czyli za parę lat. 😉

Ostatnio rodzeństwo zrobiło mi apetyt na bloga mojewypieki.blox.pl [obecnie mojewypieki.com – przyp.aut.2015]. A tam przepis na najprostsze ciasteczka maślane. Matula pojechała się dokształcać, a ja kupiłam w sklepie porządne masło i zabrałam się do roboty.

Ogólnie proces twórczy trwał jakieś pół godziny, łącznie z pieczeniem. Wyszło to.

Kruche, ale nie bardzo suche. Dodany aromat migdałowy (chciałam waniliowy, ale nie było w domu) dodaje im delikatnego smaczku. Mimo braku papieru do pieczenia (piekłam na blasze wysmarowanej olejem) wyszły pychotne.

Dumna z siebie jestem przestraszliwie. Ciekawe, jak długo przetrwają, bo sama zeżarłam przynajmniej 1/3, a rodziciel (porównywalny ze mną, jeśli nie większy łakomczuch) już się o nich dowiedział.

Już mam ochotę upiec jutro 2x większą porcję. Chyba trzeba będzie się przebiec do sklepu po masło…

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Zima

Już od dwóch dni na drogach i drzewach leży to białe, zimne coś, ale dziś przynajmniej można było zrobić porządną fotę.

No dobra, niekoniecznie porządną, ale fotę. 😉

Przy okazji mamusia mnie nie okrzyczy, że wstawiam do sieci zdjątko jej ogródka. Przeca nic nie widać!

Ogródek
Ogródek

Po kliknięciu na nie powinno się pokazać większe w nowym oknie.

Podczas robienia tego zdjęcia w gałęziach przebiegła się wiewiórka :). W fajnym miejscu mieszkam. 🙂

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Samobójstwo z miłości

Czasami przeglądam statystyki bloga i wpadam na strony, z których ludzie wpadli do mnie. Raz mnie skierowało na bloga jakiegoś dziewczęcia.

Linka do mnie w zakładkach niet, ale po prawej stronie jest panel z bloxa, z którego można było przejść do mnie jako następnego bloga. Ja tego nie mam, bo jestem cwana, mam znajomych grafików, którzy mi powiedzieli, co trzeba wstawić w CSS, żeby tego nie było ;).

Przejrzałam pobieżnie treść owego bloga. Autorka pisała go przez 2 miesiące. W treści kilku ostatnich wpisów przeważały wyznania o utraconej miłości, o jej wiecznie trwającym uczuciu wobec faceta, którego straciła (porzucił ją? Nie mam pojęcia, nie doczytałam) i o planach samobójczych.

Współczuję, naprawdę.

Ale laski kochane, TAKICH RZECZY SIĘ NIE ROBI!!!

Co Wam to da, że będziecie jęczeć, płakać, wydzwaniać, wyznawać miłość i błagać faceta o powrót. To tylko odstraszy dalej delikwenta, a jeśli nawet wróci pod wpływem szantażu, to już nie będzie miłość. To będzie zmuszanie się. A chyba nie o to chodzi.

Ostatnio matula dość intensywnie edukuje mnie w sprawach uczuciowych, podrzucając książki z męskim punktem widzenia w związkach z kobietami. W jednej z nich (seria z zołzami Sherry Argov – panie niech sobie znajdą w internecie, ja upolowałam ebooka; panowie sami dobrze wiedzą, czego chcą 😉 ) zasada atrakcyjności nr 1 brzmiała: „To, za czym się ktoś ugania, ucieka mu sprzed nosa.” Kawałek dalej wypisano jak byk: „Mężczyzna traci szacunek dla kobiety, która zabiega o jego względy, zwłaszcza gdy robi to zbyt natarczywie.”

Po tym i jeszcze więcej stwierdziłam, że w sumie muszę traktować nowopoznanych facetów jak mojego kumpla, którego znam od prawie ośmiu lat (i który przyjedzie do mnie na Sylwestra, będziemy oglądać filmy, zjemy kolację i wypijemy wińsko, a nic więcej z tego nie wyniknie i ogólnie będzie fajnie, bo niczego więcej się nie spodziewam i nawet nie chcę – sorry 😉 ). Znaczy pełna swoboda, nie boję się mówić o tym, co lubię, czego nie, na co mam ochotę. Jak się nie podoba, to niech spada. Jak się podoba, to niech kombinuje, żeby było z tego coś więcej.

Już na pewno nie będę robiła wystawnych kolacji, płaciła rachunki za wystawne kolacje, wieszała się na facecie, jakby był jedynym na świecie (bo nie jest i nigdy nie będzie) i niemal na pewno się z jego powodu nie zabiję. Jeśli wytnie mi jakiś numer, to ja mu wytnę małą zemstę, po czym wzruszę ramionami i najprawdopodobniej zapoluję na następnego.

Bo faceta w tym 33-metrowym mieszkaniu fajnie by było od czasu do czasu mieć. Jako towarzysza życia, ale nie jako powietrze.

Zresztą, zakocham się i życie zrewiduje poglądy. Teoretycznie jestem przygotowania. Praktycznie… to temat do Rezerwatu. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Codziennik

Wczoraj robiłam w firmie za pogotowie bólowe. W pewnym momencie przyszła starsza wiekiem pacjentka („Boję się” – rzekła na wstępie), ząb boli, pewnie do usunięcia. Patrzę, w szczęce jedna samotna sztuka, siedzi mocno, jeno ma ubytek. „Może spróbujemy uratować?” – zagaduję nieśmiało, wzbogacona o niedawne doświadczenia z pacjentem domagającym się ekstrakcji. „Jeśli można, to bardzo proszę” – odrzekła pacjentka. Oblicze mi się rozjaśniło, dzielnie znieczuliłam odpowiednie nerwy i w miarę moich możliwości podjęłam się ratowania samotnego ząbka. Po wierceniu i zaopatrzeniu ubytku przesmarowałam ochronnie nieco obnażony korzeń. „Niech protetyk zdecyduje, co z nim zrobić” – rzekłam, pacjentka skinęła głową, zadowolona z usługi.

Nie wszyscy pacjenci chcą być absolutnie bezzębni. Mój szwagier sytuację z czwartkowej notki porównał do hipotetycznego klienta banku, który by wszedł do oddziału i poprosił o zwindykowanie go. Pewnie im mniej zębów, tym bardziej dbamy o pozostałe… No chyba, że ktoś ma zdrowe podejście i troszczy się należycie o swoje pełne łuki zębowe ;).

Za to dzisiaj byłam na kolejnym darmowym kursie, tym razem o uzupełnieniach pełnoceramicznych. Organizatorzy lubią ośrodki krakowskie, bo wykładowca ponownie był stamtąd. Facet z dużym doświadczeniem i sporą inwencją twórczą, ale, kurna, dla mnie to za ciężki i za obfity materiał. Pomysły świetne, rezultaty na fotkach też, ale ja tego nie wykorzystam przez jeszcze kilka lat. Trochę potrwa, zanim zacznę się grzebać w rewolucyjnej protetyce, szczególnie, jeśli przypadnie mi pozostanie na wsi i leczenie tego, co przyjdzie. Rzadko kto ma kasę na implanty. Wyszło mi z tego tyle, że dostałam kolejne 4 punkty edukacyjne, z których nic mi nie przyjdzie, bo na stażu się nie liczą. Ale mam certyfikat.

Do świąt niecały miesiąc. Dziś przy kolacji, podczas omawiania tematu radiowej Trójki, której mój Rodziciel słucha namiętnie, zagaiłam o Wojciechu Mannie, jako wskazanym na Demotywatorach przykładzie, że nie trzeba być pięknym, żeby zrobić karierę ;). Mama, wiedząc, że planuję kupić tacie książkę Manna, poprosiła męża o zrobienie chcelisty. Tata się zgodził, dodając, że wstawi na nią i ową książkę, ale podobno jest ona tak popularna, że się skończyła i wydawnictwo musi zrobić dodruk. Dowiedziałam się przy okazji dwóch rzeczy: niespodziewajki z mojego prezentu Rodziciel mieć nie będzie, ale przynajmniej nie dostanie ode mnie kolejnej książki Clarksona (chociaż wyszedł nowy tom, tym razem jadowicie zielony – informacja dla rodzeństwa 😉 ), a po drugie, że się mimo to ucieszy ;). Po kolacji zatem ruszyłam do kompa, zarejestrowałam się na empik.com i zamówiłam RockManna, przy okazji też książeczkę dla mamy. Tym samym prezenty dla rodziców będą gotowe do odbioru w salonie Empiku pod koniec przyszłego tygodnia w porywach do początku następnego, a wtedy będę już po wypłacie, więc się wszystko ładnie złożyło. Jeszcze tylko prezenty dla rodzeństwa i jego rodzinki i w ogóle będzie git. Niemal zero stresu prezentowego w tym roku :D.

A jest ogólnie coraz bardziej świątecznie. Śnieg spadł (moje i mamy przewidywania pogodowe: teraz zima, w święta 15 stopni i deszcz, w styczniu lato, ferie się skończą i dowali śniegu ku radości gawiedzi 😉 ), zmarzłam dzisiaj niemołebnie (moja bryka nie ma klimy, skutki działania nawiewu poczułam jakieś 3 kilometry przed domem, pozostałe 7 się trzęsłam), jeszcze kilka dni i choinki w sklepach będą wreszcie uzasadnione, rodzice rozlali do butelek domowej roboty wino i ogólnie jest słitaśnie.

Gdyby nie to, że mogę notkę umieścić tylko w jednej kategorii, choć łapie się pod dwie, to byłoby jeszcze lepiej ;). [dop. 2014 – teraz mogę sobie umieszczać notki w tylu kategoriach, ilu tylko chcę!]

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Fajowe.

Jeśli o mnie chodzi, moim jedynym przewinieniem na GG jest zaczynanie zdań z małej litery. Ogonki i przecinki prawie zawsze są na swoich miejscach ;). Wszędzie indziej staram się pisać najlepiej, jak potrafię ;).