Kategorie
Archiwalne Osobiste

Nie mam czasuuuuu!!!

Ja pierdzielę, zapitolnik.

Wolne piątki zamieniły się na piątki pracujące 9-20. Przy okazji jednego z takich piątków przekonałam się, że nauka na własnych błędach jest a) najskuteczniejsza, b) czasem najbardziej bolesna. Nie mam pojęcia, ile owych piątków jeszcze będzie, ale mam mocne postanowienie poprawy. Oby było ich jak najwięcej.

Tak czy siak, po tym, jak w poniedziałki wpadły mi zajęcia 18:30-20, do których muszę się przygotowywać cały wcześniejszy dzień, na załatwianie spraw zostały mi praktycznie tylko środy po południu. Dzisiaj na ten przykład zabrałam całą swoją piątkową dolę i pojechałam z MM i jego przyjaciółką (mężatą :P) do IKEA, przy okazji wysłuchując pięknego tarcia tarcz hamulcowych w moim stalowym rumaku. Wyszłam bardzo zadowolona z rezultatu zakupów. Moi towarzysze też ponoć byli usatysfakcjonowani.

W nagrodę jutro rano będę załatwiać w miarę szybko wymianę zużytych klocków hamulcowych – może mi się uda przed pracą albo w sobotę. Wprawdzie miałam to zrobić później i u kogo innego, ale…

No właśnie. W środę za tydzień pożegnam się z autkiem na kilka dni – odbiór dopiero w poniedziałek po pracy. Oddaję rumaka do blacharza, coby mi wyklepał pamiętną bęckę na parkingu. Będzie ciężko w życiu.

Na nic zatem nie mam czasu. Na pisanie notek też 🙁

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Narzekajki

Śnieg spadł.

Ojacie, śnieg w połowie lutego.

Narzekają, jęczą, smęcą, chcieliby wiosnę.

W połowie lutego?

Że niby druga zima przyszła.

Z tego, co pamiętam, pierwsza zima tego sezonu zaczęła się kalendarzowo gdzieś pod koniec grudnia i będzie trwała tak gdzieś do drugiej połowy marca, nie? Jedna i ta sama zima przełomu lat 2012 i 2013. Przedtem była jesień, potem będzie wiosna. I śnieg będzie padał, i deszcz, słonko może czasem zaświeci. Będzie wiało, dmuchało, zawiewało, mroziło. I to wszystko będzie normalne.

Bo w takim żyjemy klimacie. Jak ktoś chce mieć 30 stopni w cieniu w lutym, to niech się do Australii przeprowadzi, tylko niech na miejscu uważa na pająki, bo tam podobno spore i jadowite bydlęta mieszkają.

Chyba zaczęłam się wybijać z typowo polskiego zwyczaju narzekania na pogodę, jakakolwiek by ona nie była. Za zimno. Za gorąco. Śnieg. Plucha. Ślisko. Deszcz. Susza. Słońce za jasno świeci. Słońca dawno nie było. Wiatr za mocno wieje. Za słabo wieje.

A może moje motto „nie przejmuj się rzeczami, na które nie masz wpływu” zaczęło obejmować też komentarze pogodowe? Albo ogarnia mnie zmęczenie przez narzekanie innych, co też jest możliwe, skoro narzekają wszyscy dookoła, nieprzerwanie.

Żeby nie było, ja też czasem narzekam i są rzeczy, które mnie wkurzają. Na przykład na początku każdego miesiąca wkurzam się na konieczność wyrzucenia w błoto ponad 1000 zł, które są podobno przeznaczane na moją emeryturę i świadczenia zdrowotne. Bardzo chętnie dołączyłabym do ekipy, która zebrałaby się celem zaorania ZUSu i przeznaczyła te same 1000 zł na ubezpieczenia, o których będę wiedziała, że to ja będę z nich korzystać i że rzeczywiście kiedyś te pieniądze znowu zobaczę. Podobno fajny system emerytalny ma Nowa Zelandia, której gospodarka wprawdzie zwalnia między premierami kolejnych filmów Petera Jacksona, ale za to osoby, którym się lepiej wiedzie w życiu, odkładają pieniądze na prywatne ubezpieczenia emerytalne – z którego to ubezpieczenia rzeczywiście później jest im wypłacana emerytura – a osoby, których na takie konta nie stać, mają przez państwo zapewnioną emeryturę, z której da się wyżyć. Ech.

Z bardziej pozytywnych stron życia, dzisiaj skończyłam czytać „Powrót króla” Tolkiena. Zostały mi tylko dodatki do trylogii. Wcale się nie dziwię, że na przykład taki Christopher Lee, Jacksonowy Saruman, wraca do „Władcy pierścieni” co rok. I że nie jest w tym jedyny. Ja może nie będę wszystkich trzech książek czytać co roku, ale może za którąś piątkową wypłatę zamiast w drobne AGD zaopatrzę się w nieco większe książki i będę do nich zaglądać, i zaznaczać miejsca, do których szczególnie lubiłabym wracać.

Kategorie
Archiwalne Osobiste Praca

Zarobiona jestem

Weekendów mi ubyło, buu. W sensie się skróciły. Z trzech do ustawowo przewidzianych dwóch dni.

Ale za to przybyło mi pieniążków i teraz co sobotę (bo w trzeciej pracy pracuję w piątki i zabieram zarobioną gotówkę na bieżąco) robię od dawna odkładane, sprzętowe zakupy. Po zeszłotygodniowym polowaniu na pilnie potrzebny odkurzacz (dostałam to, co chciałam, ale za to przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie kupię nic w Euro RTV AGD), wczoraj w Media Expercie zaopatrzyłam się w żelazko (siostra chce mi zabrać swoje) i w Media Markt najprawdopodobniej przepłaciłam za radioodtwarzacz z CD (i gniazdem USB). Wypłata za kolejny piątek upłynni się najprawdopodobniej w IKEA, do której znów się wybieram. Zanim piątkowe wypłaty zaczną lądować na koncie albo w skarpecie, trochę wody w Wiśle upłynie, bo potrzeby z racji okazji trochę się rozrosły. 😉

Mam tylko nadzieję, że szefowa za szybko się na mnie nie obrazi. Cały czas mam wrażenie, że coś robię nie tak, ale czasami ciężko w ciągu jednego dnia zaadaptować zwyczaje jakiegoś gabinetu na własny użytek, zaś to, co ja czasami robię, choć nie jest niezgodne ze sztuką lekarską, moje asystentki potrafi zdziwić.

W pierwszej pracy z kolei znowu mam darmowe konwersacje z native speakerem ;). I ja się cieszę, że sobie pogadam po angielsku, i pan się cieszy, że się dogada (po polsku mówi tylko trochę, bo nie ma jakoś motywacji do uczenia się, a leczenie kanałowe to nie takie hop siup i ciężko zakumać, o co chodzi, jak się nie zna języka), zaś praktykantki mają atrakcję, bo takie rzeczy tylko w Erze (pacjent siedział już na fotelu, kiedy moja nieznająca angielskiego asystentka upewniła się, że to leczenie kanałowe. „Root canal therapy”, rzekłam do niej, na co pacjent się roześmiał).

W drugiej pracy po udanych drugich zajęciach trzecie poszły nam już zdecydowanie średnio – a wina leżała po obu stronach. Teraz są ferie, więc mam czas przygotować się do kolejnych, mam nadzieję, że z niego skorzystam. Na razie mi się nie chce. Na razie czytam „Powrót króla”.

I żywot mam tak monotonny, cichy i spokojny, że aż nie ma o czym pisać.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Małpuję

od MM.

Mianowicie Mój Mężczyzna na swojej stronie zamieścił listę filmów, które chciałby zobaczyć. No to ja od niego zmałpuję (wręcz będę się na jego liście opierać). Ogólnie w moim wypadku są to produkcje, na które zwróciłam z tego czy innego powodu uwagę.

Będzie bardzo nieambitnie, poza tym obecność filmu na liście nie znaczy, że akurat w tym miesiącu – bądź też w ogóle – pójdę na niego do kina.

Zatem lecimy:

Styczeń 2013:
– „Parker” (premiera w Stanach)
Jason Statham w zapewne typowej dla siebie roli, poza tym już raz taki film nakręcono: „Payback” z Melem Gibsonem. Do kina niekoniecznie na to pójdę, obejrzę ewentualnie jak wyjdzie na DVD, bo generalnie lubię prostą i odmóżdżającą rozrywkę.
„Wreck-it-Ralph”
MM się na to napalił ze względu na liczne nawiązania do gier komputerowych. Moim zdaniem zapowiada się sympatyczna opowieść, więc czemu, kurna, nie iść. 🙂
„Les Miserables”
Kiedyś kochałam Russella Crowe. Hugh Jackman to umiejące grać, niezłe ciacho. Materiał źródłowy ambitny i należący do klasyki. Moim zdaniem to jedna z ważniejszych pozycji kinowych do zaliczenia.

Luty 2013
„A good day to die hard”
Czyli „Szklana pułapka 5”. Poprzedni film z tej serii pozostawił mnie w takim szoku, że nie pamiętam z niego nic poza samolotem latającym przy wiadukcie, co było jedną z typowych, „niezdzierżalnych” scen. Ten film też pewnie będzie przynajmniej jedną taką scenę zawierał. Zrobię w tym momencie facepalm, po czym dalej będę się świetnie bawić.
Silver Linings Playbook”
Trailer mnie zachęcił i tyle.
„Hansel and Gretel – Witch hunters”
Z całym szacunkiem dla kochanego przeze mnie w tej chwili Jeremy’ego Rennera, ale na mnie nie zarobią. Obejrzę to co najwyżej na bardzo małym ekranie i na przewijaniu. Wprawdzie według fanek Rennera na tumblrze film jest zaskakująco dobry, ale a) na imdb na wstępie miał ocenę 6.4, w tej chwili zmniejszone do 6.3, b) podobało im się też „Bourne Legacy”, zatem jest to średnie źródło opinii. Film można potraktować ewentualnie jako ciekawostkę. Podobno najlepiej oglądać po pijaku.
- „Zero Dark Thirty”
Film Kathryn Bigelow, reżysera oscarowego czarnego konia, „The Hurt Locker”. THL oczywiście zawierał w sobie Jeremy’ego Rennera, ale o tym przekonałam się już podczas trwania mojej szajby na jego punkcie. Była to jedna z najlepszych ról Rennera, ale IMO wielokrotnie nagradzany scenariusz wcale nie grzeszył geniuszem – dla mnie ten film to był zlepek sytuacji, średnio ze sobą powiązanych. Z tego też powodu ZDT też pewnie kiedyś zaliczę – aczkolwiek niekoniecznie w kinie.

Marzec 2013
„Broken City”
Russell Crowe i Mark Wahlberg. Gdyby tylko oceny na imdb i Metascore były wyższe, to bym się poważnie zastanowiła nad wypadem do kina. A tak? Czekać na DVD?

Kwiecień 2013
– nope, nic. MM chciałby pójść na „Oblivion”, ale żeby mnie wyciągnąć na sci-fi, trzeba mieć solidne argumenty.

Maj 2013
„Iron Man 3”
No. Tak a’propo sci-fi ;). W tym wypadku solidne argumenty to: a) uwielbiam serię Iron Man (filmową, komiks przeczytałam jeden – „Extremis”, zresztą liczne motywy z niego znajdą się w filmie), b) uwielbiam Roberta Downey’a Jra – szczególnie w tej roli, do której został dobrany idealnie, c) mam sentyment do Shane’a Blacka za scenariusz do m.in. pierwszej „Zabójczej broni”, który to film uważam za absolutnie genialną klasykę kina sensacyjnego, i za jego debiut reżyserski, będący pierwszym jego spotkaniem z RDJ – „Kiss Kiss Bang Bang”. Jestem bardzo ciekawa, jak obu panom wyszedł ten wkład w filmową serię Marvela, zwłaszcza, że trailer zapowiadał zmianę klimatu z okazjonalnie jajcarskiego na nieco poważniejszy.

Czerwiec 2013
„Star Trek Into Darkness”
Solidny argument za pójściem na ten film to aktor grający Złego: Benedict Cumberbatch, człowiek o kosmicznym nazwisku i tak kosmicznej twarzy, że mógłby grać obcego bez charakteryzacji. Jednocześnie jest obdarzony tak wielkim talentem aktorskim, że serial BBC, w którym został odkryty, „Sherlock”, po kilkunastu powtórkach zawsze zostawia mnie ze szczękopadem – właśnie ze względu na jego rolę. Po zapowiedzi pojawienia się Bena w tym filmie obejrzałam „Star Trek” z 2009 roku i bardzo mi się podobał. Poza tym nazwiska Karl Urban i Simon Pegg też brzmią sympatycznie. Kompletnie nie znam pierwotnej serii filmowo-serialowej.

Lipiec 2013
„The Wolverine”
Pierwszego „Wolverine’a” nie widziałam. Widziałam dwie części „X-Menów” i nawet mi się podobały. Poza tym Hugh Jackman. Jeszcze jakieś pytania? 😉

Sierpień 2013
„Red 2”
Film wprawdzie w sierpniu wychodzi w USA, ale może polscy dystrybutorzy nie będą jakoś skandalicznie spóźnieni. Pierwszy film był typowo w moim guście, nawet kusząco wyglądał w promocji płyt BluRay w Empiku. Rozpierducha w mocnej obsadzie – czego chcieć więcej?
„Elysium”
MM napalony, ja się w sumie jeszcze zastanowię. Za mało żelaznych argumentów. 😉

Wrzesień 2013
Wprawdzie zerkałam na premiery w USA, ale jakoś nic nie zaświeciło.

Październik 2013
„Paranoia”
Niekoniecznie do kina, ale zaliczyć można jak najbardziej. Obsada że hoho.

Listopad 2013
„Thor – The Dark World”
Marvel. To dużo mówi. Lubię tę serię, więc i drugiego „Thora” chętnie zobaczę.

Grudzień 2013
„The Hobbit: The Desolation of Smaug”
Będąc w tej chwili na etapie zaliczania/powtarzania serii LOTR zarówno książkowo, jak i filmowo, i wciąż posiadając przyjemne wspomnienia z seansu pierwszego „Hobbita”, druga część nowej trylogii Petera Jacksona staje się pozycją obowiązkową. Zwłaszcza, że tym razem Sherlockowa ekipa będzie bardziej w komplecie – wszak Watson gra tutaj pierwsze skrzypce. Oby i sam Sherlock pojawił się na dłużej, niż kilka sekund. Szansa na to jest – Benny podkłada głos nie tylko Czarnoksiężnikowi, ale też Smaugowi.
„The Monuments Men”
Obsada dość oszałamiająca. George Clooney za kamerą to też dobry argument za seansem.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Rozmyślania przy myciu zębów

Nie mam pojęcia, jak firma, która wymyśliła genialny lakier fluorkowy, mogła wpaść na pomysł wypuszczenia na rynek wybielającej pasty do nadwrażliwych zębów.

Bo to się kupy ni cholery nie trzyma.

Używam tej pasty, bo została mi kupiona w promocji. Nie mam ani nadwrażliwych zębów, ani nie chcę ich wybielić. Grunt, że ma fluor.

Dzisiaj chcę przypuścić atak na Empiki w poszukiwaniu „Władcy Pierścieni” na BluRay (najlepiej w bardzo fajnej promocji, w której rezultacie dwa filmy kupuje się za stówę). Czytanie „Drużyny Pierścienia” potrafi wsiąść na mózg.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Parkingowe bęc

Wskutek trwającej od tygodnia zmniejszonej podaży żywności (związanej ze zmniejszonym popytem) do mojego osobistego żołądka zeszło ze mnie już przynajmniej 4 kilo (w tym poświąteczne 2,5). Efekt jojo będzie porażający.

Tak się tylko chciałam pochwalić, teraz przechodzę do sedna, kompletnie niezwiązanego z pierwszymi dwoma zdaniami tej notki.

Otóż MM postanowił urządzić u mnie nasiadówę. Zaproszona została para przyjaciół MM. Ja z nimi bliższej znajomości nie zawarłam, aczkolwiek uczestniczyłam chyba w trzech czy czterech wcześniejszych, a podobnych spotkaniach i robiłam za +1 MM na ślubie kościelnym i weselu rzeczonej pary. Ogólnie raczej się lubimy.

W piątek rano, przed nasiadówką, wraz z MM postanowiliśmy pojechać na zakupy. Śnieg wciąż padał mimo jego dość dużej ilości już zalegającej na drogach. Grzecznie odśnieżyliśmy moje autko i w końcu ruszyliśmy wzdłuż miejsc parkingowych do wyjazdu z osiedla.

Po prawej stronie, tyłem z miejsca parkingowego wyjeżdżała taksówka. Miała przyciemnianą, ale nie zaśnieżoną tylną szybę.

Znajdowałam się już bezpośrednio za taksówką, kiedy się okazało, że kierowca wcale nie ma zamiaru zaczekać, aż zgodnie z przepisami przejadę.

No i doszło do bęc.

MM miał kolejną okazję zapoznać się z moim zasobem przekleństw (poleciało sporo kurew, za przeproszeniem). Pan taksówkarz wjechał z powrotem na swoje miejsce, obejrzał swój zarysowany zderzak, zapytał, czy jeśli da mi stówę, to się dogadamy. Moje autko zostało obdarowane dość płytkim, ale jednak wgnieceniem w przednich drzwiach.

Jakiś uczynny sąsiad podszedł i powiedział, że całe zdarzenie to moja wina, bo powinnam była zachować ostrożność i że kiedyś on był w tej samej sytuacji co ja i to on dostał mandat, „więc lepiej nie mieszać w to policji”.

Stwierdziłam, że z racji debiutu w takiej sytuacji nie będę podejmować samodzielnie żadnych decyzji i zadzwoniłam do taty.

Tata najpierw zaproponował spisanie oświadczenia (z taksiarzem jako winowajcą), ale pan sprawca poczuł się pewniej i zaczął twierdzić, że to ja w niego uderzyłam. Przekazałam swój telefon taksiarzowi. Znając mojego tatę, pan się sporo nasłuchał. W końcu stanęło na tym, że dzwonimy po policję. Taksiarz dalej twierdził, że to ja w niego uderzyłam. MM, człowiek spokojny, zaczął tracić cierpliwość.

Panowie policjanci przyjechali po ok. 10 minutach. Podjechali, spytali, co się stało. Przekazałam swoją wersję.

Ubaw zaczął się, jak odezwał się taksówkarz z jego „ta pani we mnie uderzyła”.

Policjant prawdopodobnie miał nadszarpnięte nerwy przez drobiazg, do którego go wezwali. Wsiadł bezlitośnie na taksiarza, nie dając mu właściwie w ogóle dojść do słowa. Dla niego wszystko było jasne i każda próba tłumaczenia się taksówkarza kończyła się głośnym „tu nie ma w ogóle o czym dyskutować”. Nic się nie zmieniło, kiedy wrócił ów sąsiad, który wszystko widział i nadal twierdził, że to ja powinnam była zachować ostrożność. Ogólnie ciężko przytoczyć całą tę dyskusję, ale padały zdania „i co, panu ten [mój samochód – marka do wiadomości redakcji ;)] z nieba spadł?”, „jaki mamy ruch w Polsce?” itp. Tak czy siak, kiedy na początku rozmowy z policją wyjaśniłam, o co chodzi, policjant stwierdził, że wszystko jasne, po czym wsiadł na taksówkarza, całe napięcie ze mnie zeszło. Bo owszem, przez chwilę bałam się, że część winy spadnie jednak na mnie.

Tata przyjechał z pracy w momencie, kiedy było już praktycznie po sprawie, policja kończyła spisywać protokół i obdarowywać winowajcę mandatem 300 zł.

Czeka mnie zatem zgłaszanie szkody u ubezpieczyciela taksówkarza (całe szczęście nie Link4) i wizyta z autkiem u blacharza. Bęcka w drzwi nie uszkodziła ich na tyle, że np. nie dają się otworzyć, zresztą do całego zdarzenia doszło przy znikomych prędkościach.

Prawda jest też taka, że teraz tym bardziej będę parkować tyłem (dziobem w stronę wyjazdu – pod blokiem parkuję tak praktycznie zawsze, zostało mi po okresie padania akumulatora) i stosować zasadę ograniczonego zaufania. Tak jak po niedawnym powikłaniu w postaci złamania guza szczęki przy usuwaniu górnej siódemki, teraz za każdym razem przy wyrywaniu górnych zębów boję się powtórki z rozrywki.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Żyjecie?

Ja tak, wbrew pozorom.

Ostatnio wyszło na to, że odwiedzanie (chorej) rodziny nie wychodzi mi na zdrowie, bo jak mną zaczęło telepać w nocy z czwartku na tak dzisiaj jestem na dobrej drodze do przesiedzenia całego dnia w piżamie (i bez wyrzutów sumienia).

Piątek praktycznie cały przespałam. Rano zapisałam się do onkologa (co wiązało się ze zwleczeniem się z wyra po szóstej), wykupiłam własnoręcznie wypisaną receptę na Duomox (ratował życie mojej rodzinie, dla mnie będzie chyba na zapas), wróciłam do mieszkania i padłam z powrotem na wyro. Ostrzegłam wybierającego się do mnie MM, że będę skomleć, zrzędzić i spać, ale i tak przyjechał, pomył mi naczynia i poczytał komiks. Nawet obiadu nie dostał, wredna ja. Nie miałam (i nadal nie mam) apetytu, a łeb mi napitalał przy każdej zmianie pozycji (bardzo sympatyczne jest to pulsowanie w okolicy zatok czołowych).

Dzisiaj czuję się o tyle lepiej, że zamiast łba z samego rana bolało mnie całe ciało. Mam katar i trochę kaszlę. Antybiotyku nie biorę – najwyraźniej ciepełko, łóżeczko i święty spokój to rzeczywiście najlepsze lekarstwa w takich przypadkach. Albo zaraziłam się nie od rodziny, tylko gdzie indziej, co też jest możliwe.

Od 21 stycznia zaczynam karierę w edukacji. Nie mam jeszcze podpisanej żadnej umowy, ale powinnam zacząć się przygotowywać merytorycznie.

A co u Was? Jak się zaczął ten nowy rok?

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Na własnym garnuszku #2

Wyprowadzenie się od rodziców oznacza też kilka innych rzeczy, jak choćby to, że mimo tego, iż jest się zdrowym itp., to można w wolny dzień chodzić w piżamie do 14 i nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia!

Gdyby się uprzeć, to można by było chodzić tak cały dzień… Ale ja nie jestem jeszcze na tym etapie. 😉

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Na własnym garnuszku

„Jaka cisza…” – tymi słowami moja mama zaczęła dwie (w tym dzisiejszą) z trzech swoich wizyt u mnie. „Taka błoga cisza…” – dodała z uśmiechem.

Jest cicho. Aż dziwnie. Znaczy mi to nie przeszkadza, ale biorąc pod uwagę, że w domu rodzinnym niemal co wieczór śpiewałam sobie do akompaniamentu muzyki z laptopa wiedząc, że w pokoju obok najprawdopodobniej mnie słyszą, to panująca tutaj cisza (chyba, że chcę się wyżyć z jakiegoś powodu) może zastanawiać.

Odkładanie na koniec miesiąca 500-600 zł z każdej wypłaty na wakacje i inne rzeczy zamieniłam na liczenie każdej złotówki. To, co mi zostanie do końca miesiąca przeznaczam zazwyczaj na początku następnego na opłaty. Zbieram paragony, jak mnie najdzie, to spisuję wszystkie wydatki w zeszycie, dzieląc je na kategorie. Na koniec miesiąca podsumowuję wszystko i sprawdzam, czy zmieściłam się w budżecie. Dwa tygodnie w październiku się nie liczyły, bo wtedy wydałam szokującą ilość kasy na meble i inne elementy wyposażenia mieszkania (a to nie koniec tego typu wydatków), ale w listopadzie – kiedy już nie było żadnych wielkogabarytowych zakupów – wydałam około 5 tysięcy złotych. Około 1500 zł idzie na działalność gospodarczą, kolejne 1500 na mieszkanie (co ma szansę zmaleć, na razie się nie zapowiada), około 500 zł na utrzymanie samochodu, 350 zł na jedzenie, 100 na koty. Reszta to higiena, ubrania, plany oszczędnościowe, w które się nieopatrznie wpakowałam tuż przed przeprowadzką, i drobiazgi. Stan konta z oszczędnościami przeznaczonymi na wakacje od października się nie zmienił. Nie, żebym była w finansowym stanie gdziekolwiek pojechać w przyszłym roku. Oszczędności inne znacząco stopniały. I stopnieją w tym miesiącu jeszcze bardziej, bo już wyliczyłam, ile mi się należy pensji w tym miesiącu, a będę miała kilka dużych składek ubezpieczeniowych do opłacenia. Schudnę trochę.

Czy czuję, że to mieszkanie jest moje? Nie. Moja jest tylko część mebli. I czuję, jakby koty też należały do mnie. Ale nie wracam tutaj po ciężkim dniu pracy, cytując ukochaną komedię rodziców, „Skarbonkę” – „Dom, zasrany dom…”. Nie myślę o tym, że spędzę w tym mieszkaniu długie lata, chociaż planuję za niecały rok kupić czubek na choinkę, bo poprzedni podobno zginął śmiercią tragiczną z łap Kisiela. I mam filtry do dzbanka na wodę na kolejne pół roku. Ale słowo „dom” nadal oznacza ten wciąż nieotynkowany, budowany i wykańczany rękami mojego taty, najstarszy na ulicy budynek na wsi, dzisiaj wypełniony dziecięcym hałasem i zabawkami. Wciąż mam doprowadzający mnie do łez żal przez utratę tam swojego miejsca, ale z drugiej strony wolę tę nie-swoją ciszę od hałasu i tłumu, od którego nie ma gdzie uciec.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Znowu nadszedł ten dzień…

choinka

W te chłodne, szare dni życzę Wam wszystkim pogody ducha, radości i zdrowia.