„Pan na usunięcie”, znaczy potencjalne rwanko. Pacjent usiadł na fotelu i wykłada mi, o co chodzi. Chce sobie zrobić protezę, ale te zęby się ruszają, ten wystaje. No więc „czy można kilka na raz”. Można, ale niech ja najpierw spojrzę.
Ząbków całkiem sporo, w nawet niezłym stanie. Kilka się chwieje, ale to I stopień, więc nie ma tragedii. „Troszkę o nie zadbać i jeszcze posłużą.”
No i się zaczęła dyskusja. Ale pacjent przyszedł nastawiony na usuwanie, bo chce sobie protezę zrobić. Ja na to, że im więcej zębów, tym lepiej się proteza trzyma, zwłaszcza na dole. „Ale niech pani usunie chociaż te dwa” – pacjent wskazuje na minimalnie rozchwianą czwóreczkę i siedzącą dobrze w kości trójeczkę. „Ale to są bardzo dobre zęby”. Zawołałam nawet szefa, coby mnie poparł swym bardziej doświadczonym i specjalistycznym zdaniem. Nic to nie dało, „proszę rwać”. „Ja nie mam prawa usunąć zdrowych zębów.”
„Będę musiał znaleźć innego lekarza.” … „Te zęby i tak po kolei wypadną, to genetyczne.” … „Ale nie będzie zębów, żeby bolały.” … „Moja żona ma protezy całkowite i jest bardzo zadowolona, normalnie je.”
Ostatecznie pacjent, mimo wyłożenia przeze mnie i szefa racjonalnych argumentów, zszedł z fotela, wziął swoją książeczkę zdrowia i wyraźnie obrażony wyszedł z gabinetu.
Mam nadzieję, że nie znajdzie lekarza, który mu te zęby usunie.
To nie fryzjer, żeby robić, co sobie klient zażyczy. Czasami trzeba odmówić.
„Jesteście przede wszystkim lekarzami” – mówił w kółko jakiś mój uczelniany profesor.
Ciekawe tylko, czy pacjent specjalnie teraz nie zapuści sobie jamy gębowej, żeby jego zęby szybciej stały się zdatne do usunięcia…