Miałam ostatnio periodontologiczną rozmowę z pacjentem po sześćdziesiątce, posiadającym większość własnych zębów. Rzadki widok. Informuję, że jest kamień nazębny. „Ale to schodzi po myciu zębów” – rzecze pacjent. Nie, wyjaśniam. Chodzi mi o twardy osad, który można usunąć tylko u dentysty. Poszła opowieść o tym, jak sąsiad sąsiada musiał się zaopatrzyć w protezę po usunięciu kamienia – z dodatkowym, niewypowiedzianym przekazem, że skaling to zło. „No tak, bo kamień ładnie szynuje” – mruknęłam. Pół wizyty, również podczas wiercenia ubytku, przeznaczyłam na wytłumaczenie, co to jest kamień, co on oznacza i dlaczego trzeba go usuwać. Pacjentowi zęby się nie chwiały, więc może w jego wypadku takiego dramatu nie będzie. Poinformowałam o możliwości nadwrażliwości i lekkiego chwiania się zębów po zabiegu, jak również o tym, że na te miejsca, gdzie osadza się kamień, należy zwracać pilniejszą uwagę przy myciu. Zasugerowałam też kupno szczoteczek międzyzębowych.
Jeszcze na uczelni słyszałam o aferze, kiedy komuś niedługo po skalingu bodajże złamał się ząb. Poszedł do innego dentysty, ten z powrotem odesłał do periodontologa, co od razu stanowiło sugestię, że usuwanie kamienia mogło być przyczyną, a to nieprawda. Tak samo wypadanie wypełnień. Jeśli dzieją się takie dramaty, to raczej ze względu na osłabienie zęba z innego powodu lub uraz albo kiepskie trzymanie się plomby. Skaling to element profilaktyki zapalenia przyzębia. Profilaktyka z definicji nie powinna szkodzić.
Ogólnie krążą różne mity na temat skalingu. Ten z przesiadką na protezę jest bardzo popularny, ale oparty na złych podstawach, jak każdy mit zapewne. To nie usuwanie kamienia było przyczyną utraty zębów, tylko sam kamień i zapalenie przyzębia z nim związane.
Muszę zacząć uczyć się do LDEPu. Statystyki poprzedniego podejścia sugerują, iż perio powinna być pierwsza do powtórki…