Kategorie
Archiwalne Osobiste

Psychologia związków

Jestem zadeklarowaną singielką i zaczynam się denerwować na wszelkie teksty „jak ty będziesz miała męża i dzieci…”. Singielstwo uprawiam troszkę z musu, troszkę z własnego wyboru. Jak wykazał pewien test na Facebooku, mam koci charakter. Koty, jak wiadomo, ogólnie są singlami i dobrze sobie radzą w pojedynkę, ale lubią żyć wśród innych ludzi. I innych kotów zresztą też. Zgadza się. Mam charakter kota. Muszę się o niego bardziej zatroszczyć.

Matula podrzuciła mi e-booka „Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy” autorstwa Sherry Argov. Słowo „zołza” brzmi negatywnie, ale zaraz na początku książki autorka zaznacza, że nie ma tego na myśli. Chodzi o kobietę, która wie, czego chce, jest niezależna, ceni siebie, jest zawsze sobą i nie będzie przybiegać na każde zawołanie jej mężczyzny. To tak w uproszczeniu. Przez to wszystko staje się bardziej atrakcyjna.

Książkę czyta się super i polecam wszystkim kobietom. Niektóre teorie nieco mnie pocieszają, że z moim typem singielstwa jestem na dobrej drodze. Z drugiej strony dostrzegam swoje błędy w relacjach z facetami, kiedy jeszcze starałam się, może trochę na siłę, wejść w jakiś związek.

Przez rok spotykałam się z mierną częstotliwością z mężczyzną starszym ode mnie o jakieś sześć lat. Dobrze wykształcony, spokojny, interesujący się psychoanalizą osobnik. Nazwijmy go Bartosz. Zawsze, jak do mnie dzwonił, przedstawiał się pełnym imieniem. Żadne „Bartek”. „Bartosz”. Podczas spotkań przy kawie lub w kinie opowiadał mi, jak to przez kontakty z „Sympatii” (na której zresztą się poznaliśmy) przeprowadzał eksperymenty psychologiczne, stwierdzał, jakie kobiety tam piszą i czego oczekują od faceta. Ale „ja jestem zdecydowanie inna i liczy na normalną relację”. Mniej-więcej.

Pamiętam, jak kiedyś spytałam go o portale społecznościowe. Nie wyraził zainteresowania.

Często przestawiał spotkania. Naszym ostatnim był mój bal dyplomowy, w połowie V roku studiów. Ja za niego płaciłam. Miał jakiś problem z garniturem, ale w końcu coś wymyślił i przyszedł porządnie ubrany. W środku imprezy powiedział mi, że musi wyjść, bo zadzwonił do niego współlokator z wieścią, że zapomniał kluczy. Nie było go chyba półtorej godziny. Na początku imprezy obiecał, że nie będzie marudził. Po chwili narzekał na przesoloną zupę.

Ostatni SMS od niego nadszedł w Dzień Kobiet. Podziękowałam, nie zaproponowałam spotkania. Na Dzień Chłopaka czy Mężczyzny nie napisałam do niego nic. Od tamtej pory cisza.

Ostatnio z ciekawości wpisałam jego nazwisko (poznane zresztą dopiero podczas balu) w wyszukiwarce Facebooka. O dziwo, znalazłam jego konto. Bagatela, trzech znajomych. Podobno „jest w związku”. Kobieta wpisana jako jego partnerka miała w opisie „Kocham mojego Bartusia!”.

„Bartusia”? Naprawdę? Tego faceta, który zawsze przedstawiał się pełnym imieniem?

Wiem już, że i na mnie robił badania psychologiczne. Dwudziestotrzyletnie dziewczę bez doświadczenia z facetami w swej naiwności wierzyło, że „mnie to nie spotka”. Ale ponieważ wspomnianą wyżej książkę w tej chwili czytam po raz pierwszy, dopiero teraz wiem, jakie błędy popełniałam przez tamten rok. Jak niechętnie mówiłam to, o czym myślę. Jak nie chciałam wyrazić swojej opinii na temat jego przestawiania spotkań czy wyjścia z balu (mógł przecież wcześniej powiedzieć współlokatorowi, że wróci późno i jeśli ten zapomni kluczy, to będzie siedział pod drzwiami). Jak na głos zastanawiałam się, na czym stoimy i czy cokolwiek z tego będzie.

Może nic by z tego nie było tak czy siak (koleżanka po balu uznała, że był dla mnie za poważny), ale dziś nie czułabym się, jak były, nieświadomy obiekt badań psychologicznych.

Zresztą, wcale się tak nie czuję. Zastanawiam się tylko nad losem owej partnerki „Bartusia”. Czy to też badania?

A ja? Ja to swoje M2 planuję zdobyć w pojedynkę. Bankowcy podobnoż lubią dentystów. Może ktoż mi da 180 tysięcy złotych kredytu (tyle mniej-więcej kosztują mieszkania o wymarzonej przeze mnie powierzchni na rynku wtórnym), a ja będę w stanie go spłacić. A potem będę polować na samotnego sąsiada przy skrzynce na listy, coby mi karnisz zawiesił.

Niezły plan.

Wracam do czytania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *