Kategorie
Osobiste

Kupiłam mieszkanie

13 października 2012, wskutek różnych perturbacji życiowych – właściwie nie moich – musiałam się z siostrą i jej dwiema małymi wtedy córkami zamienić na mieszkania. Znaczy, siostra się przeprowadziła do naszego domu rodzinnego (bo mieszkałam wtedy z rodzicami), a ja przeniosłam się do mieszkania siostry (i jej wtedy-jeszcze-męża. Wtedy-jeszcze-mąż jakieś dwa tygodnie wcześniej wyjechał do Holandii i raczej nie miał zamiaru wracać).

No i tak sobie mieszkałam w tym mieszkaniu, wkładając w nie minimum wysiłku celem utrzymania. Uzupełniłam meble i wyposażenie (tym, co mi wtedy wpadło w oko, więc nie tworzyło to jakiejś spójnej całości), raz przemalowałam ściany i sufit w korytarzu/pokoju dziennym z aneksem kuchennym (kolor był bardzo podobny do pierwotnego), kilka lat później przemalowałam fronty szafek kuchennych; w międzyczasie przez prawie pięć lat mieszkał ze mną też mój ówczesny partner, z którym w pewnym momencie zaczęliśmy myśleć o kupnie innego mieszkania, w sąsiednim mieście. Mimo prawa pierwokupu przez długi czas nie widziałam siebie jako właścicielki tego mieszkania, nie chciałam w nie dużo inwestować. Nie było moje. Był to taki stan zawieszenia – nie wiadomo było, co będzie dalej.

Mój związek się rozpadł zanim podjęliśmy jakiekolwiek kroki w kierunku nabycia innej nieruchomości, prawie wpadłam w depresję, poszłam na terapię, wkurzyłam się na ten stan zawieszenia. Zaczęłam w końcu myśleć o uczynieniu tej przestrzeni rzeczywiście własną.

Zleciłam montaż klimatyzacji (okna mam od południa, więc latem ledwo dawało się wytrzymać). Zleciłam przemalowanie korytarzo-kuchnio-salonu i wymieniłam sporo mebli, więc z misz-maszu zrobiło się nieco skandynawsko.

Zaczęłam z siostrą i jej już-byłym-mężem rozmawiać o wykupieniu tego mieszkania na kredyt, spłacając jednocześnie ich kredyt (we frankach szwajcarskich…).

Poszłam do OpenFinance. Zaczęłam zbierać dokumenty.

11 lutego złożyłam wniosek o kredyt.

Co jest w tej sytuacji bardzo ważne, to to, że oprocentowanie kredytu wynosiło tyle, ile mi zaproponowano w momencie składania wniosku. A oprocentowanie miało być stałe (przez pięć lat, potem się zobaczy). Więc chociaż ostateczną umowę podpisałam dopiero pod koniec marca, to mnie nie interesują obecnie podwyżki stóp procentowych.

… Muszę jeszcze raz poczytać, co oznacza dla mnie likwidacja WIBOR…

Po umowie kredytowej było dalsze zbieranie zaświadczeń i wizyta u notariusza celem podpisania ostatecznej umowy. U notariusza bywały zabawne momenty, jak dialog:

notariusz: Kiedy nastąpi wydanie mieszkania?
siostra: Już nastąpiło. Dziesięć lat temu.

Były też mniej zabawne, kiedy musiałam biegać po bankomatach (z czego jeden wydawał tylko po 500 zł), bo nikt mnie nie ostrzegł wcześniej, ile będę musiała zapłacić, a kartą czy przelewem nie można było (mieli ostrzec; a było tego osiem tysięcy złotych – razem z podatkiem od czynności cywilno-prawnych), albo kiedy robiło się opóźnienie, a ja musiałam do konkretnej godziny znaleźć się w banku, żeby ów akt notarialny dodać do dokumentów kredytowych – zdążyłam na styk.

No to teraz czekam na wypłatę kredytu (znaczy siostra i szwagier bardziej czekają). W przyszłym tygodniu chcę zacząć załatwiać inne sprawy związane z kupnem mieszkania, jak zgłoszenie się do zarządu wspólnoty, przepisanie na mnie umów z zakładem energetycznym i dostawcą internetu, ubezpieczenie. W końcu się tu zamelduję – co akurat super nie jest, bo będę musiała wymienić też inne dokumenty, ale myślę, że brak konieczności upewniania się, czy mam gdzieś podać adres zamieszkania czy zameldowania, jakoś mi to zrekomensuje.

Ogólnie ten teges. W końcu mam swoje miejsce w życiu. Na kredyt na 30 lat, który mam nadzieję spłacić w max 15.

Mam też nadzieję, że z tego miejsca w życiu nie będę musiała niedługo uciekać przed bandą morderców, gwałcicieli i innego sortu zbrodniarzy wojennych z Rosji.