Kategorie
Informacje

Oszuści zadzwonili…

Działali metodą „na policjanta”.

Nie, nie przelałam im żadnych pieniędzy – próba oszustwa zakończyła się ich porażką.

Nie napiszę, jak cała rozmowa przebiegała, ale mogę powiedzieć tyle, że teraz wiem, skąd ich skuteczność i później doniesienia na portalach informacyjnych, że ktoś stracił kilkaset tysięcy złotych. Oni są cholernie przekonujący.

Ogólnie zaczęło się od tego, że podobno ktoś sfałszował mój dowód osobisty i próbował wziąć na niego kredyt. „Policjant”, dzwoniący z numeru 48 997, stwierdził, że winny jest pracownik banku i konieczna jest „prowokacja”, żeby go ujawnić. Prowokacja miała polegać na wykonaniu przelewu na podany numer konta („to jest fikcyjna transakcja, pieniądze są bezpieczne”, „jeśli pani tego nie zrobi, kierownik banku zablokuje pani konto i straci pani wszystkie środki”). Na początku rozmowy „policjant” się przedstawił, podał numer sprawy, „swoje” imię i nazwisko, i numer legitymacji. Powiedział też, gdzie pracuje, po czym przeprowadził „weryfikację” poprzez „przełączenie” do innego pokoju, gdzie jego kolega powtórzył wszystkie podane mi wcześniej dane.

No więc, podsumowując moje doświadczenia z tamtej rozmowy, trochę mądrości na przyszłość, bo o tym się chyba jednak za mało wałkuje w internetach (nie wiem, jak w telewizji, bo nadal nie oglądam):

  1. policja nigdy nie załatwia takich spraw przez telefon, zawsze jest spotkanie osobiście albo powiadomienie na piśmie
  2. policja nie ma prawa robić żadnych prowokacji
  3. policja NIGDY nie angażuje w swoje śledztwa czy działania operacyjne osób postronnych.

Niby oczywiste. Ale do zakodowania na przyszłość, bo te trzy informacje naprawdę wystarczą, żeby się obronić.

Powodzenia.

(po wszystkim w końcu zastrzegłam swój PESEL – Profil Zaufany bardzo się przydaje.)

Kategorie
Informacje

Aparat stały

Poproszono mnie o instrukcję „z czym to się je”. Ponieważ ortodontą nie jestem i poza pobieżnym określeniem wady zgryzu ortodoncji nie tykam, mogę napisać tylko o własnych doświadczeniach z aparatem stałym, który, jak wiadomo, mam założony od końca września (2016 roku).

Leczenie mam aparatem ligaturowym na zasadzie łuku prostego, zamki zwykłe, metalowe (mogą być zamki przezroczyste, ale podobno są kruche).

Jak to wygląda na zębach? Tak, jak pewnie wszyscy kojarzą. Metalowe zamki, drucik biegnący między nimi i kolorowe gumki trzymające drucik w zamkach.

 (zęby nie moje, obrazek z Google)

Przed założeniem aparatu należy doprowadzić ząbki do porządku. Wyleczyć wszystkie ubytki, ściągnąć kamień i osad.

Diagnostyka wady zgryzu to przede wszystkim modele diagnostyczne (wykonywane na podstawie wycisku) i zdjęcia RTG – pantomograficzne i cefalometryczne.

Samo zakładanie aparatu polega na przyklejeniu zamka do powierzchni zęba odpowiednim „klejem”, zazwyczaj jest to po prostu biały, światłoutwardzalny materiał typu flow. W zamkach są rowki, w których umieszcza się łuk (czyli ten drut, wygięty fabrycznie w kształt idealnego łuku zębowego) i zakłada ligaturki, czyli wspomniane gumki. Łuk jest sprężysty, wygięty między zamkami dąży do kształtu pierwotnego – właśnie to „dążenie”, przełożone na zamki, powoduje przestawianie zębów.

Łuki mają różne rozmiary, mogą być okrągłe, kwadratowe lub prostokątne w przekroju, są też zrobione z różnych metali (stal nierdzewna, stop niklowo-tytanowy).

Koszt założenia aparatu w zależności od gabinetu i rodzaju aparatu waha się zazwyczaj między 1200-2000 zł za jeden łuk zębowy. Do tego trzeba doliczyć koszty wizyt kontrolnych (co miesiąc) i aparatów retencyjnych, które utrzymują efekt leczenia po ściągnięciu łuków. Moje leczenie (głównie stłoczenia, zwężenie łuków zębowych) zostało przewidziane na 1,5 roku czynnego leczenia + 1,5 roku retencji.

Ważna kwestia nr 1: czy boli?
Odpowiedź: Jak dla mnie da się przeżyć. Nie miałam do tej pory potrzeby korzystania z leków przeciwbólowych. Zęby na początku leczenia i po zmianie łuku na grubszy są nieco tkliwe i troszeczkę się ruszają. Wypaść nie wypadną, są wszak zszynowane 😉

Ważna kwestia nr 2: co z jedzeniem?
Odpowiedź: Bezpośrednio po założeniu aparatu ma się wyraźny problem z gryzieniem twardych rzeczy, ale to się po kilku dniach normuje. Jedzenie kanapki z użyciem noża i widelca rozwiązuje problem. Odradzano mi jedzenie orzechów – sprawdziłam, że daję radę ;). Pizzę zjem. Piętki od chleba nie próbowałam, bo dobra jest tylko taka świeżo upieczona, twarda i ciepła, a już pisałam, jak to jest z odgryzaniem twardych rzeczy. Jak jadłam chleb z twardą skórką, to tę skórkę musiałam odkrajać. Z gryzieniem bułek jest słabo. Ogólnie odgryzanie rzeczy bardziej wymagających jest utrudnione, ale jem prawie normalnie. Przeżuwam normalnie, chociaż czasem mi się zapętla nieco łuk w jednym miejscu, ale to wymaga tylko przepchnięcia drutu przez rurkę na szóstce, co jestem w stanie zrobić sama w domu.
Przy okazji jedzenia: cytrusy, szpinak i szczypiorek najchętniej zostają między łukiem a zębami 🙂

Ważna kwestia nr 3: co z utrzymywaniem higieny jamy ustnej?
Odpowiedź: To jest absolutna podstawa. Odwapnienia na powierzchni zębów są wskazaniem do ściągnięcia aparatu! Należy się przygotować na zakup szczoteczki elektrycznej (od 40 zł), szczoteczek międzyzębowych (ok. 8 zł), nici dentystycznych typu SuperFloss (12 zł) i irygatora (od 130 zł, jest za to mniej upierdliwy w użytkowaniu w porównaniu z nićmi, chociaż używać go należy nad wanną albo kabiną prysznicową, bo chlapie). Wzrośnie zużycie płynu do płukania jamy ustnej, szczoteczki też się będą szybciej zużywać. Myć zęby należy po każdym posiłku.
Na pewno szybko osadzi się osad po kawie czy herbacie.

Ważna kwestia nr 4: kiedy widać efekty?
Odpowiedź: Ja pierwsze zmiany dostrzegłam po… 2 dniach po założeniu aparatu. Mianowicie 5 szpar zrobionych wiertłem między górnymi przednimi zębami w celu uzyskania miejsca skumulowały się w 2 szersze szpary. W tej chwili (po 3 miesiącach noszenia) wyraźnie widzę, że mój trapezoidalny dolny łuk zębowy wyraźnie się zaokrąglił, zęby sieczne dolne nie są tak bardzo stłoczone (chociaż sam stripping, czyli robienie szpar, już znacząco zmniejszył wrażenie stłoczenia). Moja ortodontka po każdej zmianie łuku robi zdjęcia i porównuje z obrazem z poprzedniej wizyty.

Ważna kwestia nr 5: czy warto?
Odpowiedź: A to każdy musi sobie sam przemyśleć po konsultacji z ortodontą.

Pomogłam? 🙂

Kategorie
Informacje Osobiste

Książki się czyta

Pochodzę z oczytanej rodziny. U mnie w domu zawsze było dużo książek, wszyscy domownicy lubią czytać. Ja też – do tego stopnia, że kiedyś mój sposób wysławiania się określano jako literacki – mam nieco pomieszany szyk słów w zdaniu :). Tak jakoś mi wyszło i się z tego nie wyleczyłam, co gorsza, przenoszę to również na język angielski, którego też czasem używam w piśmie. A angielski nie jest taki tolerancyjny pod tym względem.

No nic.

Rok temu Rodziciel na 60 urodziny dostał od nas (składka była) małego Kindle’a. Kindle (znaczy nabyty model, nie pamiętam oznaczenia) ma ekran niepodświetlany, ale to był pierwszy czytnik e-booków w rodzinie, więc nikt na to nie zwrócił uwagi. Rodziciel bardzo sobie prezent chwali, czytelnictwo mu skoczyło.

Kilka miesięcy temu na czytnik skusiła się Siostra. Wykupiła abonament w Legimi. I zaczęła kusić.

I się jej udało. Na początku września czytnik (inny) kupiłam też ja, również w Legimi. Czytanie z ekranu nigdy nie stanowiło dla mnie problemu, a tym bardziej z ekranu o nazwie e-ink. Nie męczy toto wzroku jak ekran komputera czy tabletu. Kto ciekawy, może zajrzeć do Kącika Czytelniczego i zobaczyć, jak się zakup odbił na ilości przeczytanych przeze mnie książek – wszystkie książki po zakupie czytałam na moim Pocketbooku.

Obie z siostrą mamy nie-Kindle, ale z podświetlanym ekranem. Rodziciel po cichu zazdrości. Mama też – jako jedyna w rodzinie jeszcze nie ma czytnika, na liście sugestii prezentowych pojawiła się i ta pozycja.

Co zaobserwowałam przez te półtora miesiąca czytania? Jakie wady i zalety czytnika dostrzegłam?

Plusy:

+ czytnik jest wielkości mniej-więcej niedużego tabletu, mój ma przekątną ekranu 6,6 cala. Zazwyczaj posiada ekran dotykowy, częsta jest karta Wi-Fi i slot na kartę pamięci. Z internetu się na tym korzysta średnio, ale przy rejestracji urządzenia na stronie producenta dostaje się indywidualny adres e-mail dla czytnika, potem na ten adres można wysyłać e-booki.

+ czytnik jest lepszy od książek papierowych do noszenia do pracy i podczytywania między pacjentami.

+ trzydzieści (albo więcej) książek na czytniku ma masę czytnika, a nie kilku kilogramów w wersji papierowej. W pamięci czytnika zmieści się ich pewnie kilkaset lub nawet tysiące. Małe rozmiary i masa czytnika ułatwiają również trzymanie go jedną ręką i na leżąco.

+ bardzo łatwo można znaleźć e-booki w sieci. Do piractwa nie namawiam, ale poza paroma brakami, na Legimi jest naprawdę co czytać (nie ma na przykład „Władcy pierścieni” Tolkiena. A powtórzyłabym sobie. W tłumaczeniu Skibniewskiej, oczywiście.)

+ mi się osobiście szybciej czyta na czytniku niż na papierze. Nie wiem, z czego to wynika.

+ Legimi ponadto mierzy szybkość czytania i czas spędzony danego dnia na czytaniu. O ile czyta się książkę z Legimi albo się wrzuci książkę z innego źródła w „chmurę”. Kindle jako takie chyba też posiada takie opcje.

+ nawet przy rozpoczęciu kilku książek na jednym urządzeniu, czytnik pamięta, gdzie się w każdej książce skończyło.

Minusy:

– książki na czytniku nie pachną. Dla mnie to nie ma znaczenia, bo nigdy nie wąchałam książek (się tuszu i papieru nawąchałam dorabiając w drukarni), ale dla niektórych może mieć.

– książkom papierowym nigdy nie rozładują się baterie (mój Pocketbook jest kiepskawy pod tym względem, ale może jednak powinnam wyłączyć Wi-Fi. Żre baterię nawet przy uśpionym (nie wyłączonym!) ekranie, trzeba go ładować co 3-4 dni, jeśli pamiętam go wyłączyć na noc).

– książkę w czytniku znacznie trudniej przekartkować. Czasami lubię wiedzieć, ile zostało stron do końca rozdziału, a tego mi czytnik nie pokazuje; albo wrócić do jakiegoś momentu.

– Pocketbook z Legimi nie posiada bezpośredniego dostępu do katalogu Legimi, co jest gupie i nikt mnie nie ostrzegł przed zakupem. Mogę sobie książkę pobrać na stronie na kompie albo w apce na telefonie, trafia ona na czytnik po synchronizacji. Poza tym brakuje mu kilku funkcji dostępnych na apce dla Androida (jak pokazywanie ilości stron do końca rozdziału). Lepiej chyba zainwestować w droższy InkBook albo w ogóle w Kindle’a.

– dla fanów maziania po książkach – nope, nie da rady. Notatkę można sobie zrobić i zakładkę też.

Nadal wychodzi na plus ;).

Kategorie
Informacje Praca

Zmęczenie

Jakoś taka zmęczona jestem. Szczególnie dzisiaj, po pracy przez cały dzień. Najpierw pół dnia na NFZ, właściwie jednym ciągiem przyjęłam chyba 14 pacjentów. Cieszyłam się nawet, że dwóch zapisanych pacjentów nie przyszło, bo było dużo bólowych. Później prywatna popołudniówka. Przez cały dzień żadnego leczenia kanałowego, mimo to pod koniec padałam na nos.

Przyszło chłopię lat 20 z mamusią. Chłopię spojrzało spode łba, jak mamusia stwierdziła, że sam się nie dogada i mamusia musi (słyszałam o gorszych przypadkach matczynej „opieki”, więc ten wątek akurat nie ma znaczenia). Mamusia stwierdziła, że rodzinnie mają słabe zęby. Chłopinowe uzębienie z dziurami próchnicowymi i śladami po wypadniętych wypełnieniach.

Trochę mnie to stwierdzenie o słabości zębów już męczy i dzisiaj w szczególności nie chce mi się w nie wierzyć.

Jeśli ktoś jest zdrowy, w sensie ma prawidłową budowę szkliwa, prawidłowy skład śliny i ogólnie nie występują u niego ogólnoustrojowe czynniki przyspieszonego rozwoju próchnicy, to moim zdaniem z tą rodzinną słabością zębów coś jest nie halo.

Próchnica potrzebuje czterech rzeczy, żeby się rozwinąć. Podatności zębów, bakterii próchnicotwórczych, węglowodanów i czasu. Jeśli nie ma chociaż jednego z powyższych elementów, próchnica się nie rozwinie.

Co do podatności, próchnicy nie ma w jamach ustnych, w których nie ma zębów (niby logiczne 😉 ). Podatność na próchnicę jest mniejsza w przypadku większej zawartości fluoroapatytów w szkliwie (stąd fluoryzacja wody i zabiegi profilaktyczne w szkołach). Historie o tym, że ktoś żre słodycze, nie myje zębów i nie ma ubytków mogą być całkiem prawdziwe (i do pozazdroszczenia).

Próchnica jest chorobą zakaźną, jej przyczyną są bakterie, m.in. Streptococcus mutans. Mamusiom małych, ząbkujących lub już zębatych dzieci szczerze odradzam żywienie latorośli własnymi sztućcami (w sensie mamusia poczęstuje dziecię czymś z własnego, już wykorzystanego podczas tego posiłku i nieumytego widelca czy łyżeczki). Tak samo oblizywanie smoczka i wkładanie go młodzieży do paszczy. W ten sposób zarażamy dziecko własnymi bateriami próchnicotwórczymi.

Węglowodany – wiadomo. Przy czym chipsy i chleb są pod tym względem groźniejsze od czekolady, bo ciężej się wypłukują.

Czas, czyli jak długo węglowodany i bakterie zostają na podatnych zębach. Im dłużej, tym dłuższe działanie kwasów wydzielanych przez bakterie i tym głębsza demineralizacja szkliwa. Dlatego zaleca się mycie zębów po każdym posiłku, żeby ów czas był jak najkrótszy.

Więc dobry stan zębów sprowadza się głównie do profilaktyki – regularnego, prawidłowego mycia zębów i kontroli u dentysty.

Tak więc, mamusiu i chłopino na fotelu – z tymi słabymi zębami to tak niekoniecznie. Ktoś coś kiedyś musiał zawalić albo zawala nadal.

Idę spać.

 

Kategorie
Informacje

Reklama (tak jakby)

Kupiłam sobie szczoteczkę soniczną. Najprostszą, jaka była.

To taka elektryczna, tylko bardziej brzęczy po zębach ;). I drga. Działa to na zasadzie podobnej do ultradźwięków (kto miał kiedyś usuwany kamień nazębny ultradźwiękami, ten kojarzy wrażenia), tylko drgania mają mniejszą częstotliwość. Zwykła szczoteczka elektryczna czyści zęby wyłącznie mechanicznie, tutaj mamy jeszcze efekt „wzbudzonej” drganiami wody, która skuteczniej dociera do przestrzeni międzyzębowych.

Główka szczoteczki jest wielkości ręcznej szczoteczki dziecięcej – większa od główki szczoteczki elektrycznej Oral B, ale mniejsza od normalnej, „dorosłej” szczoteczki ręcznej.

Włosie jest wyprofilowane tak, że obejmuje dwa sąsiednie zęby. Po lekkim dociśnięciu do powierzchni zęba ładnie wypełnia zagłębienia między zębami.

Moja szczoteczka ma właściwość wskazywania czasu mycia zębów. Znaczy zapika co 30 sekund trzy razy, za czwartym razem (czyli po dwóch minutach) zamiast zapikać, się wyłączy. W ten sposób się okazało, że przepisowe dwie minuty mycia zębów wcale nie jest tak trudno osiągnąć. Owszem, machając ręczną szczoteczką szybko się odechciewa, ale prowadząc główkę po zębach bez żadnego wywijania, jest to znacznie prostsze. Przynajmniej dla mnie. Na początku się wręcz nie wyrabiałam, jak nie wiedziałam, o co z tym piknięciem chodzi (nie zawsze czytam instrukcję przed użyciem…). Bo ja lubię po myciu zębów mieć je rzeczywiście czyste.

Ma też funkcję Easy Start, czyli uruchamiając ją pierwszy raz po zakupie, z każdego cyklu mycia zębów na każdy siła drgań wzrasta. Tak przez kilkanaście cykli, do maksymalnego poziomu, który potem zostaje taki sam. Stąd też był mój pierwszy wniosek, że to brzęczyk. Po kilku dniach różnica jest odczuwalna.

Niektórzy użytkownicy szczoteczek elektrycznych narzekają na nadwrażliwość zębów. Ja używam elektrycznej od dobrych kilkunastu lat i nic się nie dzieje. Jakiś czas temu dodałam do tego pastę wybielającą i nadal nic. Podejrzewam, że wszystko zależy od techniki. Zobaczymy, jak będzie tym razem.

Używam tej szczoteczki od czwartku. Na razie stwierdzam, że rzeczywiście ząbki mam czyste i nie muszę w to wkładać żadnego wysiłku. Owszem, wszystko (mycie zębów, masaż dziąseł, czyszczenie języka) można zrobić też zwykłą, ręczną szczoteczką (może poza irygacją, więc do tego byłby potrzebny osobny sprzęt), tylko po co? Ta szczoteczka prawie wszystko robi za mnie :). Trzeba ją tylko trzymać w dłoni i włączoną przesuwać po zębach.

Tylko nie zapomnieć o paście. Pojawiły się takie gęstsze, specjalnie na szczoteczki elektryczne. Podobno się nie rozpryskują. Ale zwykła pasta też wystarczy 🙂

Największa wada szczoteczek sonicznych? Cena. Poniżej 200 zł się nie zjedzie. To na pierwszy rzut, bo później trzeba jeszcze co 3 miesiące wymieniać główki, co też wiąże się z większym niż zwykle wydatkiem.

Z ciekawostek? Są wersje dziecięce. Można na przykład naklejkę na panelu przednim sobie nakleić.

I są wersje z wieloma programami mycia. To dla osób z jeszcze większą gotówką.

Można tej szczoteczki używać, mając na zębach stały aparat ortodontyczny (uznałabym to wręcz za wskazanie do używania), tylko główki zużywają się nieco szybciej. Tak samo nie przeszkadzają stałe odbudowy protetyczne (korony, mosty i licówki).
W przypadku posiadania wszczepionego rozrusznika serca należy skonsultować się z lekarzem. Nowoczesnym rozrusznikom nie powinny przeszkadzać ultradźwięki (bo niby czym się robi echo serca), a co dopiero drgania w wykonaniu takiej szczoteczki, ale w razie wątpliwości lepiej się upewnić.

Zatem podsumowując: dla osób, które myślą o zakupie i mają na to kasę? Absolutnie nie widzę przeciwwskazań.

Zestaw higieniczny
Jakby ktoś pytał, czym myję zęby.

Poprawka: Twierdziłam wyżej, że nie jest potrzebna irygacja. Posiadacze irygatora: nie wyrzucajcie sprzętu! Osobiście go nie używam, więc potem gadam głupoty. 😉

Kategorie
Informacje

Są tu jacyś studenci kierunków medycznych?

Bo na Fejsie, w tym poście, umieszczono genialną ściągę do zapamiętania obszarów unerwienia przez nerwy czaszkowe.

Podkradziona:

nerwy czaszkowe

W komentarzach pod zdjęciem również podpowiedź, jak zapamiętać ich nazwy i funkcje.

Nikt czegoś tak mądrego mi nie pokazał, jak studiowałam, buu.

W ogóle profil źródłowy jest pełen tego typu informacji. Strasznie ciekawa rzecz.

 

Kategorie
Archiwalne Informacje Praca

Amalgamat

W stomatologii „amalgamat” to nazwa jednego z najstarszych materiałów do wypełnień ubytków, nadal popularnych i bardzo trwałych, jednak nieestetycznych: mowa o „srebrnej” plombie.

Jakiś czas temu miałam pacjentkę lat ok. 18. Dziewczyna od kilku lat jest diagnozowana nefrologicznie, ma problemy z kręgosłupem i ogólnie się „sypie”. W międzyczasie wylądowała na moim fotelu. Poza kilkoma drobnymi ubytkami stwierdziłam 10 różnej wielkości wypełnień z amalgamatu.

Oficjalnie maksymalna ilość wypełnień z tego materiału wynosi 7 średnich.

Jakiś czas po przeglądzie usłyszałam, że w końcu wykonano u dziewczyny odpowiednie badania i wykryto zatrucie metalami ciężkimi.

Amalgamat składa się ze srebra, trochę miedzi, cynku i rtęci. Środowisko jamy ustnej jest idealne dla procesów elektrochemicznych. Moją pacjentkę czeka wymiana wszystkich metalowych wypełnień. Być może niektóre były źle skondensowane w ubytkach.

Policzcie sobie przed lustrem swoje zębowe sreberka. To była notka ku przestrodze.

Kategorie
Archiwalne Bez kategorii Informacje

Wyjaśnijmy sobie coś

Mianowicie przyczynę, dla której dentysta zakłada wypełnienie.

Kto czytał tego bloga na początku, może pamięta zamieszczony tu schemat zęba. Pamięta, że pod szkliwem jest zębina, a w zębinie żywa miazga.

Kiedy bakterie próchnicotwórcze niszczą szkliwo, od pewnego momentu ów proces jest nieodwracalny. W tej sytuacji dentysta musi chwycić za wiertarkę i usunąć zniszczone tkanki.

Wypełnienie, potocznie plomba (na użytek dzieci „plastelina”), jest środkiem zastępującym zniszczone szkliwo i zębinę. Nigdy nie jest to środek doskonały. Metalowe wypełnienia – amalgamat – chociaż trwałe (prawidłowo założone mogą służyć i kilkadziesiąt lat), są nieestetyczne. Wypełnienia jasne (tu mamy większą gamę materiałów do wyboru, w zależności od wskazań: kompozyty, glass-jonomery, kompomery…) zwykle po kilku latach wymagają wymiany. Wszystkie jednak mają na celu zabezpieczenie ubytku i zęba przed dalszym niszczeniem przez bakterie, jak również osłonę miazgi przed czynnikami zewnętrznymi.

Prawidłowym działaniem zatem jest wybranie się do dentysty możliwie szybko po utracie wypełnienia lub złamaniu się przylegającego fragmentu zęba. Zachowaniem nieodpowiednim jest czynienie tego pół roku po zdarzeniu, kiedy to osłabiony i odsłonięty ząb zaczyna się najzwyczajniej w świecie odzywać. Wtedy odświeżanie powierzchni ubytku i usuwanie próchnicy, która zdążyła się tam już radośnie rozbuchać, często kończy się obnażeniem miazgi i leczeniem kanałowym.

No. Rzekłam.

Kategorie
Archiwalne Osobiste

Moje miejsce na ziemi

Miejscowość, w której mieszkam, jest mała, położona w rozległej dolinie o zalesionych zboczach. W drodze do pracy przez chwilę jadę prosto w kierunku jednego ze zboczy.

Któregoś dnia, gdyby nie to, że się spieszyłam, zatrzymałabym się na poboczu i zrobiła zdjęcie.

Piękny, mieszany las z ciemnozielonymi sosnami i rudziejącymi drzewami liściastymi. Piękna mozaika kolorów, jak dar od natury, przeprosiny za niepewną pogodę: choć na razie Pani Jesień jest dla nas łaskawa. Pomyślałam wtedy, że lat spędzonych w tym miejscu, wspomnień, tych widoków, nikt nigdy mi nie odbierze.

Warszawska znajoma mojej mamy twierdzi, że matuli byłoby lepiej w mieście. Może czasami tak, ale przyzwyczajeni do ciszy i spokoju woleliśmy zapuścić korzenie w tym miejscu. Każde ma własny samochód, więc póki sił starczy – a rodziców mam sprawnych – możemy się śmiało przemieszczać.

Kiedy powiedziałam mamie o moim zachwycie nad widokiem lasu, stwierdziła, że może trzeba podzielić nasz dom na dwa mieszkania, żebym została jednak z nimi.

Ale ja powiedziałam „Nie”. Nie od razu. Może za kilka lat.

„Bo chcę…”, zaczęłam.

„Nauczyć się żyć samodzielnie”, dokończyła mama.

„Tak”, odparłam.

MARZĘ o swoim własnym mieszkaniu.

W mieście.

Własnym, tylko moim.

Gdzie mogłabym żyć po swojemu, bez oglądania się na innych.

CHCĘ mieć to swoje M2.

Martwię się już na wieści o tym, jak ciężko jest dostać kredyt, że mieszkania może będą drożeć, ile w ogóle kosztowałoby własne gniazdko.

Coraz bardziej żyję tą myślę i nie mogę się doczekać.

A co do widoków… Raczej nie wyprowadzę się na koniec świata. Do sąsiedniego miasta. Albo do trochę dalszego. Gdzie mnie wyniesie pogoń za pracą. Gdzie dostanę pensję 3000 zł netto, bo podobno tyle jest potrzebne, żeby w miarę wygodnie żyć. Będę pewnie często wracać do tej zielonozłotej doliny i pstrykać zdjęcia.

We środę, o ile będę pamiętać, może się zatrzymam i zrobię fotkę, i tu pokażę.

Kategorie
Archiwalne Informacje

Reklama

kremu do rąk.

Nivea SOS Balsam Regenerujący (dla suchych i spierzchniętych dłoni).

Działa. Po jednym dniu używania alergia znacząco się cofnęła, ręka wygląda prawie normalnie i skóra nie jest przeraźliwie sucha.

Trzymam go na stole niedaleko mojego unitu, co kilku pacjentów sobie smarnę po rękach i jest OK.

Polecam.

PS.: Poza tym odkryłam i momentalnie zakochałam się w czekoladzie Milka z prażonym ryżem. Ogólnie jest to bardziej ryż z czekoladą, ale i tak smakuje super. 😉