Niedawno pewna trudna sytuacja w pracy została określona przez znajomego gracza jako co najmniej tzw. expienie w porywach do odblokowania kolejnego levelu.
No to wczoraj, kiedy stanęłam na wadze, oczami wyobraźni zobaczyłam coś w stylu [Achievement unlocked].
Bo zjechałam z masą ciała poniżej 68 kg. To był mój taki mały, „połowiczny” cel. Minimum.
Tyle ważyłam długi czas. Wczoraj na wyświetlaczu pokazało się 67,5 kg.
Kiedy schudłam do okolic 70 kg, czułam, że mi dobrze ze sobą. Te początkowe 76 kg, chociaż nie ważyłam tyle zbyt długo, było bardzo ciężkie. Zjechałam do 70, 69 kg i nagle fajnie znowu patrzeć w lustro, jak się biega po mieszkaniu w gaciach i koszulce. Uda nadal mam dość grube, tyłek nadal dość duży, brzuszek też jeszcze trochę wystaje, ale odzyskałam talię. Chwilę się cieszyłam, po czym zdałam sobie sprawę, że zanim przytyłam, te 69 kg mi przeszkadzało. Niby norma wagowa, ale jednak niefajnie. Chciałam część z nich zgubić, ale nie miałam motywacji. Jak się motywacja pojawiła w postaci ponad 4 kg nadwagi, postanowiłam pójść na całość i wrócić z kilogramami do stanu dla mnie wygodnego.
No to jeszcze czeka mnie jakieś 2,5-7,5 kilograma do zgubienia. Ile się da.
Ale fajnie się gubi kilogramy, jak można sobie zrobić jajecznicę na boczku i z serem co niedziela i dopchać to wafelkiem.
Wiem, że wiele osób walczy z nadwagą i nie przychodzi im to tak łatwo. Ja miałam łatwy start, bo to moja pierwsza w życiu dieta. Metabolizm jeszcze inny. Nieco szybszy. Teraz się cieszę, ale zdaję sobie sprawę, że ta pierwsza w życiu dieta oznacza bycie na tej diecie jeszcze długi czas. Bo teraz trzeba będzie się pilnować. Owszem, wrócić do chleba na śniadanie zamiast wafla ryżowego. Ale mieć zapas czerwonej herbaty. Odkurzyć książkę z ćwiczeniami. Nie żreć słodyczy tyle, ile przed dietą. O kolacji w starym stylu też raczej zapomnieć, ale nie wkurzać się, jak na nią zapraszają. Być bardziej świadomym tego, co i ile się je.
Ale kto mi zabroni czuć się fajnie?