Niedawno brałam udział w nasiadówce, w tym wypadku znanej też jako „dopijanie weselnej wódki”. Uczestnicy: ja (jedyny dentysta), Mój Mężczyzna i para jego przyjaciół (małżeństwo), poznanych w pracy (sprzedawcy). 3/4 tego towarzystwa nie lubi swojej pracy. Ja byłam pozostałą 1/4.
O pracy rozmawiano dużo – tak bywa w takim towarzystwie. Zeszło na satysfakcję – jak to sprzątanie sklepu i mycie szafek, lodówek i podłogi albo pozostaje niezauważone, albo efekt mija po wejściu kolejnego klienta. Jak to szefostwo dokłada obowiązki bez późniejszego odzwierciedlenia w pensji poświęconej pracy.
Cała trójka planuje zmienić miejsce pracy.
Zapytano mnie o ogólne zdanie na temat ich (i swojej) sytuacji.
Jedno trzeba przyznać: moja praca czasem daje mi mnóstwo satysfakcji.
Szczególnie, jak w końcu na konto dotrze wypłata ;).
Ale też wtedy, kiedy wyraźnie widzę rezultat swojego postępowania.
Pacjent z zapaleniem tkanek okołowierzchołkowych zęba bocznego. Ząb lekko rozchwiany, po udrożnieniu kanałów do komory pięknie wybija najpierw ropa, potem krew. Wkładka, opatrunek. Kolejna wizyta: ząb dalej lata, boli na nagryzanie, ropa nadal się sączy przez kanał. Pacjent przebąkuje coś o chęci chwycenia kombinerek. Dalsze czyszczenie kanałów, płukanie, suszenie sączkami, w końcu „pasta na szczury”, opatrunek, wizyta za kolejne dwa tygodnie. Na wejściu pacjent oświadcza, że ząb przestał boleć. Przy badaniu nie chwieje się już wcale, z kanału po oczyszczeniu nic się już nie sączy, nic nie śmierdzi. Na następnej wizycie może się uda wypełnić kanały na stałe.
To się nazywa satysfakcja.
Albo pacjent za każdym kolejnym razem przychodzący z mniejszym strachem, w końcu wita mnie z uśmiechem.
Radość pacjentki z wyleczonych zębów przed leczeniem protetycznym: może jak zrobi sobie nowe ząbki, to poczuje się lepiej psychicznie, bo jest jej to bardzo potrzebne.
Rezultaty mojej pracy widać.
Nie zamieniłabym jej na żadną inną.
PS.: Nie lubię tylko dyżurów na pogotowiu – z końcem października z tej akurat pracy będę rezygnować. Z drugiej strony to tam dwukrotnie miałam okazję pogadać sobie po angielsku, co mnie bardzo cieszy. Jeden z tych dwóch pacjentów przez przypadek okazał się być stałym pacjentem mojego szefa w przychodni, w której głównie pracuję :).